środa, 24 lipca 2013

Rozdział 8.

     Choć mieszkanie miało rozmiary domu, w którym śmiało mogłyby zmieścić się dwie rodziny Daria mogłaby przysiąc, że właśnie dostaje klaustrofobii. Najpewniej zajrzała już w każdy jego kont, obejrzała uważnie każdą półkę, książkę i bibelot. Nie miała pojęcia co ze sobą dalej zrobić. Beż na ścianach z wstawkami koloru brązowego i czarno - białe dodatki zdecydowanie kuły ją w oczy. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Od momentu zamknięcia drzwi przez Maxa zaczęła odczuwać irracjonalny strach o siebie, dziecko i ich związek. Byli zaręczeni, to fakt, ale kobieca intuicja podpowiadała jej, że nawet najmniejszy błąd którejś ze stron może to wszystko zniszczyć. Nie potrafiła powiedzieć skąd pojawiły się u niej te nagłe objawy.
"Zaczynam wariować"
Przeniosła swoje najpotrzebniejsze rzeczy jakąś godzinę temu. Siedziała na huśtawce umieszczonej na przestronnym tarasie, przylegającym do budynku. Przez głowę przelatywało jej tysiące myśli. Nie umiała pojąć co mogło być dla niego ważniejsze niż ona i ich nienarodzone jeszcze szczęście. Po części chciała się dowiedzieć, z drugiej jednak strony za bardzo obawiała się tego co mogłaby odkryć. Jednym słowem była w kropce. Wzięła do ręki gazetę, która leżała na postawionym nie opodla małym, wiklinowym stoliczku, aby odgonić od siebie złe myśli. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła się jej  w oczy była reklama jednego z pensjonatów w Zakopanem. Szybko odrzuciła prasę i już wiedziała co powinna zrobić.
Nie dane było jej ujrzeć dziś zachodu słońca z powodu ciężkich chmur przysłaniających całe niebo. Żałowała, że już jest tak późna pora. Musi odłożyć zaplanowaną podróż w góry na jutrzejszy dzień. Noc, mdłości i ogólne osłabienie organizmu na pewno nie ułatwiły by jej dotarcia do celu w całości.
"Pierwszą noc, w naszym wspólnym domu, muszę spędzić sama. Cudownie wręcz" pomyślała z przekąsem i położyła się do przeogromnego łoża, które za niedługo miało stać się małżeńskim.


Zakopane 350 km, głosił napis na tablicy informacyjnej. Była w drodze już od kilku godzin i zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Na jej szczęście na horyzoncie wyłoniła się już stacja benzynowa. Wcisnęła pedał gazu by znaleźć się tam najszybciej jak to możliwe i napić się kawy, która była jej niezbędna do dalszej jazdy. Wiedziała, że w błogosławionym stanie nie powinna spożywać jej w nadmiernych ilościach, ale przecież ostatni raz piła ją wczoraj, więc uznała, że nic złego się nie stanie.
 "Jedna dziennie to przecież nie nadużywanie"
Poczuła niemałą ulgę gdy wjechała na parking. Szybko wysiadła z auta i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku wejścia do budynku.
Kolejka  przed nią liczyła 6 osób. Czekała cierpliwie by móc zamówić upragnioną kawę.


* * *

*Noc z piątku na sobotę/ dom Wesołowskiej*


Pisk opon na asfalcie pod domem kobiety wzbudził zainteresowanie sąsiadki. Lubiła wiedzieć co się dzieje w okolicy i węszyć nowe okazje, nawet jeżeli te miały miejsce w nocy tak jak teraz.
Nie spała jeszcze i postanowiła dowiedzieć się, cóż to za porywczy człowiek odwiedza Julię. Nie miała bowiem pojęcia co przydarzyło się jej młodej towarzyszce w co tygodniowych zakupach na pobliskim targu.

W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach spalonej gumy.Popędził w stronę domu nie dbając nawet o zamknięcie drzwi samochodu. Tak jak sądził, drewniana zapora dzieląca go od Lipińskiej, była zamknięta. Niewiele myśląc wybił okno umieszczone obok i wszedł przez nie do środka.
Antonina leżała na podłodze w salonie a słuchawka telefonu zwisała na kablu. W mgnieniu oka pokonał dzielącą go odległość od staruszki i od razu sprawdził puls.
Za trzecim razem, nie wyczuwając go nawet  w najmniejszym stopniu, usiadł na podłodze a na jego policzkach pojawiły się łzy. Nie starał się nawet ich zatrzymać. Był świadom tego co to oznacza dla wszystkich dookoła, szczególnie dla jej wnuczki.
Po piętnastu minutach Robert wyjął telefon komórkowy i wezwał pogotowie.
Wszystkie znaki na ciele wskazywały na to, że kobieta zmarła w wyniku rozległego zawału serca. Ustalenie przyczyn zgonu dla patologa, w tym przypadku, będzie zwykłą formalnością.

* * *
*Czas właściwy*
Siedział na jednej z wielu hal w okolicy,a nad jego głową wiekowy dąb rozłożył swoje konary. Oparty plecami o pień drzewa próbował z całych sił ogarnąć zaistniałą sytuację. Z sekundy na sekundę upewniał się w przekonaniu, że wybranie Darii na swoją życiową partnerkę było jednym z najpoważniejszych błędów. Oczywistym jest, że jeżeli to ona znalazłaby się w takim położeniu, w jakim obecnie znajduję się Wesołowska, przejąłby się i starał pomóc najlepiej jak potrafi, ale był pewien, że nie przeżywałby tego tak emocjonalnie jak teraz. Jednak jak to bywa w życiu, musiał zapłacić za swój błąd i pozostać przy niej do końca. Doskonale pamiętał drobne ciało Wesołowskiej  na łóżku szpitalnym i trzymającego ją za rękę Kubę. Nie zrobił wtedy nic, by być na jego miejscu tylko jak zwykły tchórz uciekł i znalazł się tutaj. Czuł zazdrość i rozczarowanie jej postawą. Nie wyglądała na kogoś kto wzbrania się przed dotykiem tego łamacza kobiecych serc, ale na kogoś komu to odpowiada. Mieszanka negatywnych uczuć przerosła go i zaczął najzwyczajniej w świecie płakać. Nigdy nie czuł takiego rozdzierającego od środka bólu. Miał wrażenie, że jakiś zły duch położył mu na klatce piersiowej kamień ważący co najmniej tonę.  Zapomniał nawet o tym, że będzie ojcem. Teraz gniew i zazdrość przysłaniały cały świat i nie pozwalały racjonalnie myśleć.
"Zabiję tych co jej to zrobili.
Nie, ona ma przecież Jakubka, niech on tym się zajmie"
........
"Jego też zabiję....
Max uspokój się, to Twój brat.
Ale to on ją trzymał za rękę, i to do niego się uśmiechała pomimo wszystko.
KURWA"

 Nie umiał się po tym wszystkim pozbierać. Miał cholerny mętlik w głowie i żadnego pomysłu jak się go pozbyć.






* * *
Znała adres rodzinnego domu Maxa, ponieważ niedawno wysyłała, w jego imieniu kwiaty na imieniny Anny. Zatrzymała się chwilę przed Zakopanem i zaprogramowała na nowo nawigację. W przeciągu pięciu minut znalazła się już pod willą rodziny Brzezińskich. Niepewnie podeszła do furtki po czym zadzwoniła. Niestety nikt nie pojawił się aby wpuścić ją do środka więc postanowiła zaczekać na trawniku przed płotem. Usiadła, nie zważając na to, że może się pobrudzić, oparła głowę o parkan i spojrzała przed siebie tak naprawdę. Na dobrą sprawę, była tu pierwszy raz w życiu. Zdążyła już spędzić kilka minut w tym magicznym mieście, ale była zbyt zaabsorbowana spotkaniem z narzeczonym, przyszłymi teściami i dowiedzeniu się prawdy, że nie zwracała uwagi na otoczenie. Momentalnie zaczęła zazdrościć swojemu ukochanemu, że jest rodzimym mieszkańcem tego przepięknego miejsca. Zaczęła wyobrażać sobie jak ich dziecko za kilka lat będzie się bawić w ogrodzie, który miała właśnie za plecami, a ona z Maxem będą popijali kawę w ogrodowej altanie. Zamknęła oczy, brała głębokie oddechy górskiego powietrza i relaksowała się. Sama się zdziwiła, że skrajna zmiana otoczenia może wpłynąć na nią tak pozytywnie. Sięgała w głąb swojej wyobraźni co raz bardziej, gdy nagle z transu wybudził ją męski głos.
W czymś mogę pomóc? –  zapytał mężczyzna w średnim wieku ze szpakowatymi włosami i przemęczonymi oczami.
–  Czekam na właścicieli tego domu wskazała ręką  budynek za nią.
W takim razie zapraszam –  uśmiechnął się słabo i zaprowadził swojego gościa do altanki, o której ona przed chwilą marzyła.


–  Słucham? W czym mogę pani pomóc?
–  Właściwie nie wiem od czego zacząć –  starała się uśmiechnąć, ale nie wyszło jej to za dobrze.
–  Najlepiej od początku –  mężczyzna próbował rozładować napięcia wytwarzające się między nimi i szczerze się do niej uśmiechnął.
"Na prawdę musiało coś się stać, ma takie smutne oczy"
–  Nazywam się Daria Świtalska i jestem narzeczoną Maxawypuściła powietrze i nie wiedziała gdzie ma podziać oczy. Udało się; powiedziała to.
Między nimi zapadła niezręczna cisza, która ciągnęła się w nieskończoność. Oboje byli tak samo zdezorientowani.
Pierwszy odezwał się Robert.
–  Max nic o pani nie wspominał. Nie wiem co mam powiedzieć. Mogłaby pani mi opowiedzieć wszystko? zapytał i spojrzał w jej zielone oczy. Były zmęczone, smutne i zatroskane.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła niepewnie mówić.
Poznaliśmy się rok temu, przez wspólnych znajomych. Od razu przypadliśmy sobie do gustu - cały czas lustrowała brzeg hebanowego stołu - po pół roku związku zaręczyliśmy się –  podniosła wzrok niepewnie chcąc zobaczyć jego reakcję. Zdziwiła się gdy ten pokiwał głową ze zrozumieniem i zachęcił tym samym do kontynuowania –   Wczoraj dowiedziałam się, że jestem w ciąży.



* * *
 Dwaj umundurowania mężczyźni maszerowali szybkim krokiem w poszukiwaniu sali numer siedem.
Interesujące ich pomieszczenie znajdowało się na końcu długiego, szpitalnego korytarza. Nie pierwszy raz znajdowali się w tym miejscu w celach służbowych jednak żaden z nich nie gościł tutaj prywatnie i za wszelką cenę nie chcieli tego zmieniać.
Z pokoju Julii wychodził właśnie doktor Malinowski na którego natknęli się funkcjonariusze.
–  Dzień dobry, możemy wejść? –  zapytał starszy rangą mężczyzna.
–  Panowie wybaczą, ale teraz śpi. Proszę przyjść za godzinę, półtorej. –  Głos lekarza był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu. Policjanci mieli już do czynienia z nim kilka razy i wiedzieli, że nie ma sensu się sprzeczać bo on i tak postawi na swoim.
–  Dobrze, dziękujemy za informację –  pożegnali się i skierowali do wyjścia. W drzwiach minęli się z brunetem o miodowych oczach.
Max ruszył prosto do Wesołowskiej. Jedynym racjonalnym pomysłem na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, było wyznanie jej całej prawdy; o Darii, ciąży, uczuciach jakie w nim się zrodziły.
Wszedł do sali i z ulgą stwierdził, że kobieta śpi. Usiadł, na małym, drewnianym krzesełku, umieszczonym obok łóżka i przyglądał się jej tak dokładnie jakby chciał na zawsze zapamiętać każdy najmniejszy szczegół jej wyglądu. Gdzieś w okolicy serca poczuł znajome ciepło, podparł się łokciami na materacu i milczał. Milczał jak zaklęty, a przecież nie po to tu przyszedł.
"Stary, ona śpi. Nic nie usłyszy, nie musisz się obawiać jej reakcji"
–  Muszę Ci coś powiedzieć –  zaczął tak cichutko jakby bał się, że pół tonu głośniejszy dźwięk może ją zbudzić i wyrwać z krainy, zapewne pięknych snów. –  Mam narzeczoną i dziecko w drodze. –  głos zaczął mu się trząść. –  Nie wiem co mam robić. Daria jest błędem, uświadomiłem to sobie dopiero jak Ciebie poznałem. Chciałbym być z Tobą, ale teraz muszę zapłacić za swoje czyny. Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby móc być z Tobą... Łzy zaczęły, kolejny raz dzisiejszego dnia, ściekać po jego policzkach. - To co Cię spotkało.... Tak bardzo mi przykro.... Zostanę z tobą - Chlip. –  Do porodu jeszcze 7 miesięcy –  Chlip. –  Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć –  Chlip. –  Niezależnie od tego co będzie, ja będę dla Ciebie Chlip. –  Kocham Cię Julio Chlip.
W tym momencie drzwi do sali znowu się uchyliły. Stanęła w nich, blada i zapłakana Daria.
Wszystko słyszałam –  powiedziała przez łzy.

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 7.

–  Mogę wiedzieć co Ty robisz?
–   Pakuję się, nie widać?
–   Co się stało?
–   Muszę być jeszcze dzisiaj w Zakopanem. Sprawy rodzinne. Przepraszam kochanie, ale tym razem nie możesz pojechać ze mną –  objął ją w talii, pocałował czoło i wrócił do poprzedniego zajęcia, jakim było wrzucanie pierwszych lepszych ubrań do walizki.
–   No dobrze, ale możesz mi chyba powiedzieć co się stało. Za niedługo też będę należała do rodziny.
–   Nie mogę  –   posłał jej przepraszające spojrzenie.
–   Max, proszę Cię zostań. Musimy omówić kilka spraw. –  Daria starała się przekonać go do swoich racji. Miała złe przeczucia. Była niemal pewna, że ten wyjazd namiesza w życiu obojga. A może nie tylko....
–   Nie mogę. –   Brzeziński nadal był stanowczy i nijak nie reagował na uzasadnienia swojej kobiety, dlaczego powinien zostać na wybrzeżu.
–   Oczywiście, że możesz. Problem w tym że ty nie chcesz zostać. Gdyby sprawa była naprawdę poważna powiedziałbyś mi o co chodzi. Chyba masz do mnie zaufanie?
–   Co to za pytanie w ogóle? –   Max powoli zaczął się denerwować. –   Gdybym mógł to bym Ci powiedział. Sam otrzymałem tę informację w tajemnicy.
–   Pierwszy trymestr jest najgorszy. Potrzebuję Twojej opieki –   Darii powoli kończyły się argumenty.
–   Poradzisz sobie kochanie. Na miejscu jest Twoja mama, która zna się dużo lepiej na tym niż ja. Będzie wiedziała jak Ci pomóc.
–   Powinnam się do Ciebie przeprowadzić jak najszybciej. Już dzisiaj miałam w planach zacząć przewozić swoje rzeczy. Sądziłam, że jesteś odpowiedzialny. –   miała nadzieję, że ten argument i próba urażenia jego ego poskutkują. Rozczarowała się nim ostatecznie,  gdy powiedział:
–  Z racji tego, że jestem odpowiedzialny muszę jechać do Zakopanego. Masz swoje klucze, więc nie widzę przeszkód, żebyś zrealizowała swoje dzisiejsze plany –  ominął ją szerokim łukiem i ruszył do drzwi ciągnąc za sobą ciężką, czarną walizkę.
- Max... usłyszał, ale nie obrócił się zostawiając rozemocjonowaną Darię samą. Po części miał wyrzuty sumienia. Jakąś godzinę temu dowiedział się, że za 7 miesięcy będzie pełnił najważniejszą funkcję w swoim życiu, ale los jak to miał w zwyczaju, pokrzyżował wszystko. Powinien być z Darią, ale miał też dług do spłacenia w stosunku do Julii. Czuł się jak rasowy dupek.
"Trudno, Daria jakoś przeżyje. Będzie miała całe życie, żeby się móc mną nacieszyć"
Jakaś znaczna część jego duszy strasznie się cieszyła na nowe wieści. Tata Max Brzeziński. Brzmi tak dumnie i dostojnie.
A z drugiej strony była Julia, która właśnie przeżyła, jego zdaniem, swoją największą tragedię życiową. Babcia wpoiła mu do głowy, aby zawsze słuchał serca. Powtarzała mu to jak mantrę, więc w gruncie rzeczy podjęcie decyzji nie było wcale takim trudnym i żmudnym procesem. Serce mówiło mu, że musi być teraz przy niej  niezależnie od wszystkiego.
Wsiadł do swojej Kii Optimy i ustawił nawigację. Znał drogę na pamięć, ale nie był za bardzo rozkojarzony zaistniałą sytuacją, więc wolał się zabezpieczyć.

* * *
Budzik bezlitośnie wyrwał go ze snu. Była sobota i miał dzisiaj wolne; teoretycznie mógł pospać, ale miał do załatwienia kilka spraw związanych z czerwcowym wypadem nad morze. Niezdarnie wstał z łóżka, wyłączając przy tym rozśpiewany telefon.
"Szybki prysznic i mocna kawa powinny postawić mnie na nogi".
Salon skąpany był w promieniach słońca. Zapowiadał się naprawdę ładny dzień. Poza nim nie było nikogo w domu; nie miał pojęcia gdzie wszyscy się podziali. Właściwie było mu to na rękę. Nie musiał słuchać codziennych narzekań matki jakim jest nieporadnym i nieodpowiedzialnym synem. Nie zastanawiając się nad tym gdzie podziali się domownicy, nastawił ekspres do kawy i wziął do ręki gazetę. Przerzucając strony nie znalazł nic co mogło by go zainteresować. Odłożył ją na jadalniany stół po czym poszedł do salonu z kubkiem aromatycznego napoju i uruchomił laptopa. Odruchowo połączył się z internetem, chciał bowiem sprawdzić lokalne wiadomości. Wielki, wytłuszczony tytuł artykułu od razu rzucił mu się w oczy i sprawił, że jego serce na chwilę przestało bić a na jego skórze pojawiły się zimne krople potu.
ZAKOPIAŃSKA PSYCHOLOG POBITA I BRUTALNIE ZGWAŁCONA
"Nie może chodzić o Julię, przecież...."
Zaczął czytać artykuł. Jego oczy zaszkliły się, gdy zobaczył nazwisko ofiary. W Zakopanem jest tylko jedna psycholog Julia Wesołowska.
"Ale jak?
Ręce mu drżały. Powoli złapał za telefon, starając się go nie upuścić, i wykręcił numer do Marcela.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
–  Tak słucham?
–  Co Ty kurwa odwaliłeś? –  zirytowanie chłopaka sięgało zenitu. Pewnie gdyby przyjaciel był teraz obok Kuby już miałby co najmniej połamany nos.
 Nie drzyj się na mnie, tylko łaskawie wyjaśnij o co ci chodzi? –  głos był spokojny i opanowany. To jeszcze bardziej go nabuzowało.
Jak to co? krzyczał jeszcze głośniej niż chwilę temu –  Wesołowska została zgwałcona i pobita. Do chuja, nie tak to miało wyglądać!
–  Ale o czym Ty mówisz? Przecież to miało wszystko dziać się jutro...
–  Daj mi w tej chwili namiary na tych gości!
Wyślę Ci sms`em.
Pik. Pik. Pik.
Rozłączył się. Ciężko opadł na krzesło i nie wiedział co robić. Mięśnie zwiotczały i odmówiły jakiekolwiek posłuszeństwa. Jedyne co czuł to przerażenie; nie tyle o siebie co o nią.
"Nie tak to zaplanowałem..."
Miliony myśli kłębiło się w jego głowie. Kawa już dawno wystygła a on nadal siedział niewzruszony i zadawał sobie wciąż to samo pytanie: "Jak powinienem teraz postąpić?"


* * *

    Wesołowska nadal leżała w pozycji jaką zajęła wczoraj zaraz po przybyciu. Od tamtego czasu nie było z nią żadnego kontaktu. Jedyną osobą, z którą udało jej się porozumieć był doktor Malinowski. Biorąc pod uwagę fakt, że ich rozmowa odbyła się zanim kobieta dowiedziała się o wszystkim to żaden sukces. Wszyscy jej bliscy, próbowali namówić ją choćby na pójście do toalety. Ona jednak zamknęła się w swoim świecie, gdzie tak prozaiczne rzeczy, jak załatwienie potrzeb fizjologicznych czy kąpiel nie miały znaczenia. Nie odczuwała ich nawet, więc nie widziała sensu, żeby się ruszyć a co dopiero odezwać.
Potrzebowała czasu, aby móc poukładać sobie to wszystko i na nowo się dostosować. Na pewno nie stało się to przez kilkanaście godzin, więc niech do cholery dadzą jej święty spokój. Tego najbardziej pragnęła. I jeszcze ta śmieszna "pani psycholog". Od razu było słychać, że po pierwsze nie ma pojęcia o czym mówi, a dwa słychać było, że szczerze nienawidzi swojej pracy.
"Niech sobie idzie, bo wstanę z tego łóżka a wtedy nie ręczę za siebie"
Co czuła? Sama nie wiedziała. Fizycznie była obolała. Żebra nie dokuczały jej tak bardzo jak bark, ale najdotkliwiej czuła ból w intymnym miejscu. To była jedna z przyczyn dla, których się nie ruszała. Położyła się na lewym boku, twarzą do okna i tak trwała uparcie cały czas.Strach nie opuszczał jej ciała ani na sekundę. Jej kobiecość była teraz rozerwana na zbyt malutkie skrawki by móc ją od tak poskładać. Bała się, że to nigdy się nie uda. Nie była już dziewicą, ale to nie zmienia faktu, że ktoś naruszył jej godność osobistą w tak okrutny sposób. Przez pierwsze kilka godzin czuła do siebie obrzydzenie. Miała wrażenie, jakby każdy najmniejszy jej milimetr ciała oblepiony był jakąś obrzydliwą mazią niewiadomego pochodzenia. Wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słonecznych obrzydzenie minęło a zastąpiło je załamanie. Łzy samoistnie spływały po jej twarzy, mimo iż bardzo się przed tym wzbraniała. Na całe szczęście w pewnym stopniu ludzie uszanowali jej separację i nie próbowali patrzeć na jej twarz.
Była sama w sali. Wszyscy na chwilę odpuścili, tak jak tego chciała. Bóg musiał wysłuchać jej niemych próśb. Ni stąd ni zowąd  drzwi do sali nr siedem otworzyły się z impetem i wszedł do niej rosły mężczyzna około pięćdziesiątki. Twarz pokryta była siecią mniejszych i większych zmarszczek. Siwe włosy i wąsy na pewno nie odejmowały mu lat. Ubrany był w znoszone, czarne jeansy, i niemodną kurtkę w ziemistym kolorze, a na nogach miał gumowce; takie same jakie kiedyś zakładali rolnicy na pole czy do oprzątnięcia zwierząt. Zapach jaki rozniósł się po pomieszczeniu nie należał do najprzyjemniejszych - woń tytoniu pomieszana z alkoholem i potem.
–  Nie obchodzi mnie dlaczego tu jesteś. Przyszłem... zresztą. Podpisz te papiery smarkulo.
"Boże. Przecież on mówi jak prawdziwy wieśniak. Musiałam odziedziczyć inteligencję po matce"
Zero reakcji. Poczuła mocne szturchnięcie w plecy. Ignorując kompletnie ból usiadła natychmiast na łóżku, jednak nie obróciła się w jego stronę.
–  Patrz na mnie jak do ciebie mówię ty mała dziwko.
"O nie. Tego już za wiele, raz w przeciągu tej doby zostałam zrównana z ziemią, drugi raz na to nie pozwolę".
Zwróciła się twarzą do niego.
–  Posłuchaj mnie teraz uważnie i dokładnie bo nie będę się powtarzać. odezwała się po raz pierwszy od momentu zapoznania się z przyczynami jej pobycia, w tym znienawidzonym miejscu –  Daruj sobie te pogaduszki bo i tak nimi nic nie wskórasz. Twoja agresywna postawa nie robi na mnie choćby najmniejszego wrażenia. Nic ci nie podpiszę bo na nic nie zasługujesz, a sposób w jaki się do mnie zwracasz zachowaj dla kogoś kto jest Tobie równy. Gwoli ścisłości, nie należę to tego kręgu –  głos był opanowany i stanowczy. Ukradkiem nacisnęła przycisk, który służył do wzywania pielęgniarek. –  A teraz wyjdź stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy.
Mężczyzna,żeby nie powiedzieć chłop, stał i w pierwszej chwili nie widział jak się zachować. On dał jej życie, dzięki niemu chodzi po tym popieprzonym świecie a nie ma do niego za grosz szacunku. Niewiele myśląc podszedł do niej i wymierzył cios otwartą ręką prosto w twarz.
W tym momencie do sali weszła pielęgniarka razem z doktorem Malinowskim. W mgnieniu oka odciągnął faceta od trzymającej się za policzek Juli i nie zważając na jego opór czym prędzej wyrzucił go z sali. Pielęgniarce w dyżurce kazał wezwać policje.
Tym czasem w Juli wytworzyły się nowe emocje. Nigdy nie należała do osób, które są nad wyraz spokojne, ale też nie uważała siebie za kogoś kogo można podejrzewać o taki gniew jaki się właśnie w niej naradzał. Piątka palców odpita na jej skórze i emocje jakie nią targały obudziły tę złą stronę kobiety. Lekarz spojrzał na nią niepewnie a w jej oczach z sekundy na sekundę naradzała się furia.
–  Nic się pani nie stało? –  zaryzykował podjęcie kontaktu. Ich oczy się spotkały.
–  Nie, dziękuję –  odpowiedziała nad wyraz spokojnie co zdziwiło zarówno ją samą, lekarza i pielęgniarkę.
–  W takim razie może da się pani namówić na pójście do toalety chociaż. Przecież nie można tak długo wstrzymywać moczu, to niebezpieczne –  kuł żelazo póki gorące.
Jak na zawołania pęcherz Julki dał o sobie znać. Skinęła lekko głową na zgodę i ruszyła w stronę wyjścia.

* * *
–  Jak to przekazaliście zlecenie komuś innemu? –  nigdy nie był tak zdenerwowany i wystraszony zarazem. Temperatura jego ciała zmieniała się co pięć sekund; raz zimno,raz gorąco. Wszystkie mięśnie drżały a skórę zdobiły kropelki zimnego potu. Zacisnął pięść i po raz kolejny uderzył o ścianę garażu. Ręka była cała opuchnięta i we krwi, ale zdawało się nie robić na nim to wrażenia.
–  Numer do tamtych! Natychmiast –  krzyk rozszedł się po całym pomieszczeniu. Modlił się w duchu, żeby nikt go nie usłyszał. Rozłączył się i znowu wymierzył cios w mur. Łzy leciały mu po policzkach z nerwów, strachu i bezsilności. Gdyby ktoś go widział teraz zapewne pomyślałby o nim, że jest chory psychicznie. Raz płakał, by za chwilę roześmiać się w głos. Sam nie rozumiał swojego zachowania.
SMS.
Wybieranie numeru i wzmożona akcja serca razy trzysta.
–  Tak słucham. –  Te dwa wyrazy wystarczyły by Kuba poczuł na sobie zimno bijące z głosu tego mężczyzny.
–  Podobno to wy wykonaliście zlecenie zamiast Rojskieg i Pruskiego?
A kto pyta?
–   Ktoś zamieszany w to.
"Kuba tylko spokój cie ratuje"
–   Miało to wszystko dziać się dzisiaj. Nie zapoznaliście się dokładnie ze szczegółami planu?
–   Poinformowano nas tylko kogo i w jaki sposób potraktować. Nic więcej. A teraz, przeprasza, ale nie mogę rozmawiać.
Pik. Pik. Pik.
Kuba zjechał po ścianie, tak że teraz siedział z podkurczonymi pod brodę kolanami.
"Co ja najlepszego zrobiłem. Jestem skończonym debilem"
Nie wiedział co robić, jak się zachowywać. Jego serce rozdarte było na milion drobnych kawałeczków.
Rower, musi pojeździć rowerem.


* * *

Chwilę wcześniej wyszła od niej Anna.
"Anioł, nie kobieta"
Grzecznie ją wyprosiła. Co prawda od wizyty człowieka, który ją spłodził i nic ponad to, zaczęła rozmawiać, ale teraz potrzebowała chwilowej samotności, żeby wszystko przetrawić jeszcze raz. Jedyna korzyść płynąc z jego dzisiejszej obecności w sali to zniesienie blokady, przez którą separowała się od ludzi. Potrzebowała takie wstrząsu jaki jej zafundował.
"Zostałam zgwałcona i pobita. Ten facet chce pieniędzy ode mnie właściwie nie wiem z jakiego tytułu. Ale poradzę sobie"
Zamknęła oczy i kontynuowała swój wewnętrzny monolog.
"Pamiętasz? Najgorsze co mogłaś przeżyć masz za sobą. Poradziłaś sobie z tamtym to dasz radę z tym... Masz dla kogo walczyć. Poradzisz sobie mała..."
Drzwi do sali otworzyły się, do środka zajrzał blondyn.
–   Mogę? –  zapytał nieśmiało. Skinęła głową i nieznacznie się uśmiechnęła. Z jednej strony była zła, że śmiał przerwać jej jedną z licznych prób odbudowania swojej wewnętrznej siły, ale z drugiej poczuła przyjemne ciepło w okolicy serca gdy spojrzała w jego miodowe tęczówki.
–   Jak się pani czuje? –  zapytał z troską w głosie.
–   Mogło być gorzej. Żyje i to najważniejsze. –  Znowu kąciki ust nieznacznie podniosła ku górze.
Chłopak poczuł mocny ucisk w żołądku.
–   A pan? Nie wygląda pan najlepiej Zreflektowała się.
–   Mogło być lepiej, ale źle też nie jest –  przysiadł na krześle obok jej łóżka i bardzo dokładnie oglądał swoje mokasyny.
Julia chciała, żeby znów na nią spojrzał. Czując jego wzrok na sobie nabierała dziwnej pewności, że da sobie radę.
–   Panie Jakubie.... –  zaczęła ale ten jej szybko przerwał.
–   Proszę mi mówić po imieniu –  Jest! Spojrzał na nią.
–   Julia –  kobieta wyciągnęła rękę.
–   Kuba –  odwzajemnił uścisk i kontynuował, niestety oczy tym razem wpatrzone były w białą ścianę za nią. - Przyszedłem tylko powiedzieć, że nie musisz się martwić o gabinet. Wszystkim się zajmę.
"O ile nic się nie sypnie"
–   Dziękuję –  po raz kolejny dzisiaj uśmiechnęła się i złapała chłopaka za rękę. Ten pod wpływem impulsu splótł razem ich palce –  Spójrz na mnie –   poprosiła cichutko i troszkę nieśmiało.
Posłuchał jej. Jego dotyk połączony z widokiem miodowych oczu dawał ukojenie jej skołatanym nerwom.
Drzwi do sali otworzyły się tym razem z impetem. Do sali wbiegł Max. A ona nadal trzymała jego młodszego brata za rękę.

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 6.

     Nadtatrzańskie niebo spowite było granatową, ciężką chmurą. Pomimo, iż był środek maja aura zmieniała swoje nastroje niezwykle często, ale tak to już bywa w górach. Piętnaście minut wcześniej sklepienie rozświetlone było przez promienie, radośnie święcącego słońca. Teraz wydawać by się mogło, że za sekundę rozpocznie się burza na miarę tych tropikalnych. "Nie będzie lata w tym roku" pomyślał blondyn, a w tym samym czasie pierwsza błyskawice przecięła gęste powietrze.
   Zamyślony Kuba zmierzał w kierunku domu kolegi. Nie mógł dopuścić, aby romans pomiędzy Wesołowską a jego bratem rozkwitł na dobre. Miał zorganizowany już pierwszy tydzień czerwca i pod żadnym pozorem nie mógł dopuścić, aby to wszystko teraz runęło. Roztaczając wizję, niedalekiej przyszłości i uciech, którym miał chęć jak najszybciej oddać się, ze swoją nową dziewczyną, przycisnął pedał gazu i momentalnie znalazł się pod lasem.
   Postawił auto przed bramą, za którą stała wielka willa. Od samego patrzenia na nią brakowało tchu. Doberman zaczął głośno ujadać, sygnalizując swojemu panu o przybytym gościu, jednocześnie starając się przestraszyć przybysza. Rzadko ktoś tu zaglądał. Posiadłość stała na uboczu,przy zalesionym terenie, w którym roiło się od dzikich zwierząt - upodobały sobie wzgórze leżące nieopodal, dla celów relaksacyjnych, a na dodatek był tam pies, przed którym nie jeden rosły mężczyzna już uciekał.
–  Azor, uspokój się –  powiedział Brzeziński po czym pewnie wszedł na podwórko. Czworonóg szybko znalazł się przy nim pokazując mu jak bardzo się cieszy na jego widok. Chłopak przywitał się z nim i skierował się ku drzwiom frontowym. Nie użył nawet dzwonka, wszedł bezceremonialnie jakby to on był właścicielem całego przybytku.
–  Siema stary –  Marcel właśnie schodził ze schodów. –   Spodziewałem się Ciebie za jakieś pół godziny. Wiem jak lubisz się spóźniać.
–  Sprawa jest pilna, więc przyjechałam najszybciej jak się dało.
–   Dobra, chodź do kuchni. Napijemy się czegoś a ty opowiesz mi co to za panna Cię tak urzekła –   zaczepnie szturchnął go łokciem i udał się w kierunku barku z alkoholem.
Kuba obserwując przyjaciela zajął hoker przy blacie kuchennym. Nie przeszkadzało mu, że będzie wracał pod wpływem. Nie zdarzy się to po raz pierwszy.
–   Opowiadaj –   nakazał czarnowłosy i postawił przed nim kieliszek sporych rozmiarów.
–   A, więc....


* * *

 
  –   Babciu! –  z gardła Juli wydobywały się okrzyki radości. Pobiegła w kierunku starszej kobiety, jednocześnie wtulając się w jej ramiona. Antonia ze śmiechem przytuliła wnuczkę rzucając niedbale torbę na chodnik.
–   Prosiłam abyś poczekała na mnie w sali. Nie możesz się teraz przemęczać –   głos Wesołowskiej był zatroskany i szczęśliwy jednocześnie. –   Wiem, że się spóźniłam i przepraszam, ale ostatni pacjent był bardzo uparty i nie chciał opuścić gabinetu.
–  Wnusiu, nic mi nie jest. Wyszłam, ze szpitala bo wróciłam do formy. Gdyby tak nie było nie wypisaliby mnie do domu. A jak już o nim mowa, to proszę Cię kochanie zabierz mnie do niego bo nie mogę już dłużej znieść tego miejsca –   złapała kobietę pod ramię i obie żwawym krokiem ruszyły w kierunku auta.

         –   Nawet nie wiesz jak się cieszę, że znowu tutaj jestem –   na tembr głosu staruszki w oka mgnieniu pojawił się przy niej Abi. On chyba najbardziej cieszył się z pojawienia swojej drugiej pani. Wbrew początkowych obaw, dotyczących przygarnięcia szczeniaka, babcia szybko się z nim zaprzyjaźniła. Lubili wspólnie spędzać czas; pies hasał po wielkim ogrodzie, ganiając ptaki a jego pani odpoczywała na werandzie w bujanym fotelu i obserwując co raz to nowsze poczynania swojego małego przyjaciela oddawała się urokom mieszkania w górach. Ten z kolei gdy czuł, że czas na odpoczynek, albo zauważał zmianę humoru swojej obserwatorki, kładł się u jej stóp domagając się pieszczot. .

     Teraz skakał na nią, nie reagując kompletnie na prośby i groźby Julki. Młoda kobieta zauważając, że Lipińskiej to nie przeszkadza, co więcej cieszy się równie mocno jak Abi z tego spotkania, zabrała torbę i skierowała się do pralni. Czasami miała wrażenie, że pies nie jest jej, ale babci.
   Ubrania przesiąknięte były charakterystycznym zapachem szpitala, leków i bardzo kiepskiego jedzenia. W trakcie nastawiania automatu zastanawiała się, które wydarzenia powinna jej opowiedzieć. To nie tak, że nie miała do niej zaufania, miała je stuprocentowe; zdawała sobie jednak doskonale sprawę z tego, że babcia starzeje się, więc niektóre fakty zostawiała dla siebie, mając na celu jej dobro. Właściwie do tej pory nie wie co było napisane w liście, który Wesołowska dostała, na krótko przed jej pobytem w szpitalu. Nie wspomniała również nic o omdelniu i badaniach; o Maxie też nic nie powiedziała. Czuła się trochę jak oszustka, ale w imię wyższych celów gotowa była znieść to uczucie.
–   Kochanie, gdzie jesteś? –   usłyszała w momencie włączenia przycisku uruchamiającego pralkę.
–   Już idę –   odpowiedziała i szybkim krokiem przemierzała odległość dzielącą ją od salonu. Nie zastała tam jednak babci. Przeszklona szyba znajdująca się w tym samym pomieszczeniu zdradzała miejsce jej pobytu. "Przecież mogłam się domyślić" powiedziała sama do siebie i wyszła na taras usadawiając się w fotelu obok.
–   Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz.
"Cholera, ta kobieta mnie za dobrze zna"
Nic nie odpowiedziała.
–   Kochanie, jeśli jest coś czego nie możesz, lub nie chcesz mi powiedzieć uszanuję to, pod warunkiem, że będziesz ze mną szczera.


       Kobiety spędziły całe popołudnie gawędząc w ogrodzie. Julia opowiedziała tyle ile uznała za bezpieczne a Lipińska nie naciskała na resztę. Wspólnie spędzany czas przerwał Abi domagający się wyjścia na spacer.

–   Chyba nie mam innego wyjścia –   jedwabisty głos skierował te słowa do pasa, by sekundę później powiedzieć do swojej rozmówczyni –   Wyjdę z nim trochę pobiegać. Wrócimy najdalej za godzinę.
Babcia skinęła delikatnie głową, zamknęła oczy i cieszyła się ostatnimi promykami słońca na niebie.
–   Spokojnie maluchu, muszę się przebrać –   ze śmiechem powiedziała Julka znikając w łazience.


* * *


  –   Abi ruchy, ruchy piesku.

Niedaleko tej dwójki przebiegła łania. Dziękowała sobie w duchu, że założyła psu kaganiec i jest na tyle silna żeby móc go utrzymać na smyczy.
Była co prawda zmęczona, ale w trakcie biegania łatwiej porządkowała myśli. Właśnie zaczęła zastanawiać się nad sprawą z listem gdy momentalnie poczuła tępy ból skroni i upadła na leśną ścieżkę.

 * * *

           
         Drażniące światło nie pozwalało dłużej pospać. Zmusiła się do otwarcia oczu i szybko tego pożałowała. Ucisk, jaki poczuła na potylicy podczas odsłaniania swoich gałek ocznych, był nie do opisania. Leżąc z opuszczonymi powiekami zastanawiała się co się dzieje. Czuła każde miejsce na swoim ciele. Miała wrażenie, że każdy jego centymetr pokryty był siniakami. Najgorzej jednak bolały ją uda i podbrzusze. Nie potrafiła skojarzyć miejsca, ani powodu dla którego się tutaj zjawiła. Na jej policzkach pojawiły się łzy. Do pomieszczenia ktoś wszedł.
–   Dzień dobry pani Julio. Nazywam się Malinowski i będę panią prowadził.
"Chwila, gdzie on chce mnie prowadzić?"
–   Proszę się nie wysilać, już wszystko tłumaczę tylko przeprowadzę szybko jedne badanie. –   reakcja jej gościa, na próbę wypowiedzenia czegokolwiek na głos zaskoczyła kobietę. Nadal nie potrafiła poskładać tego wszystkiego w logiczną całość. Mężczyzna podszedł do niej i niezwykle delikatnie otworzył jej oczy świecąc latarką prosto w ich środek – Reakcja oczu prawidłowa   – powiedział zadowolony. Julce coś tu nie grało.
     Wszystko wskazywało na to, że znajduję się znowu w szpitalu, ale ten mężczyzna nie był lekarzem. Nie mógł nim być ze względu na sposób w jaki ją traktował. Podchodził do niej z czułości i troską a jego głos wskazywał na to, że nie jest mu obojętna. Przecież lekarze mechanicznie i tonem wypranym z jakichkolwiek emocji, informowali swoich pacjentów co im dolega, Tylko tyle, żadnych uczuć wyższych.
–   Pewnie chciała by się pani dowiedzieć co panią tutaj sprowadza.
Kiwnęła delikatnie głową, nadal nie otwierając oczu. Mając je zamknięta głowa nie dokuczała, tak jak przy próbie zlustrowania anturażu.
–   Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że jest mi strasznie przykro i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby udało się pani z tego wyjść jak najszybciej.
"O czym on do cholery mówi?"
–   Mogę zająć się jedynie pani ciałem, ale proszę się nie martwić. Psycholog będzie u pani przynajmniej raz dziennie, aż do momentu pani wyjścia z placówki.
"Na co mi psycholog? Przecież sama nim jestem. Do rzeczy chłopie!".
–   Zacznę może od najmniej bolesnej informacji –   jego głos był lekko zachrypnięty, ale miły dla ucha. W sposobie mówienia można było usłyszeć szczerą troskę. Wziął głęboki oddech i kontynuował –  ma pani złamany obojczyk. Zapewne dokucza pani ból lewej strony żeber. Dwa są połamane. Miała pani także wstrząs mózgu i.... –   urwał. Nie wiedział jak jej to powiedzieć. Była taka delikatna, krucha i całą sobą wołała o pomoc. Musiał to zrobić, należało to, niestety do jego obowiązków.
–   Proszę mówić –   usłyszał cichy głosik. Z trudem rozpoznał słowa.
3 głębokie oddechy.
–   Została pani zgwałcona –   powiedział to prawie tak cicho jak ona i ujął jej rękę.
Julia nie otworzyła oczu. Lekarz coś jeszcze do niej mówił, ale ona już nie słyszała jego słów.


* * *


–   Tak Julio? –   zamknął drzwi balkonowe. Nie chciał, żeby Daria usłyszała tę rozmowę. Sam nie umiał powiedzieć dlaczego.

–   To nie Julia, tutaj tata.
–   Co się stało? –   niemalże krzyknął do słuchawki –   Dlaczego dzwonisz z jej telefonu?
–   Max.... ona jest w szpitalu. Przyjeżdżaj jak najszybciej –   głos ojca był smutny i wystraszony. Jego serce na moment przestało bić, by za sekundę zacząć pędzić jak oszalałe. Ugięły się pod nim kolana, trzęsło się całe ciało. Usiadł na krześle i bał się o nią. Odczuł autentyczny strach, że może ją stracić. Obejrzał się za siebie. W salonie nadal była Daria, ta sama z którą był zaręczony, ta  która miała urodzić mu dziecko za dziewięć miesięcy. Nie wiedział co robić.
–   Powiesz mi chociaż dlaczego tam jest?
–   Została... – urwał.
–   Tato!
–  Zgwałcili ją.
Rozłączył się. Nie mógł pozbierać ani siebie ani myśli. Wtem zerwał się silny nadmorski wiatr, jakby wyczuł, że tego właśnie potrzebuje.Po 20 minutach zimne powietrze ukoiło jego ciało i skołatane nerwy przywracając jasność umysłu. Już wiedział co zrobić.

* * *



            Wesołowska leżała skulona na niewygodnym łóżku. Białe ściany, szafki, ramy okienne. Wszystko było niewinne w tym pomieszczeniu poza nią. Pomagała już niejednej zgwałconej dziewczynie, ale dopiero teraz wiedziała co tak naprawdę czuły. Nie jadła, nie płakała, nie spała. Nie była zdolna do jakiejkolwiek czynności przypominającej o tym, że życie wciąż drwa i nie oglądając się na nią gna do przodu. Mijały godziny, a ona nawet nie odczuwała potrzeby pójścia do toalety czy zmiany pozycji. Uleciała z niej cała siła, którą nabierała przez ostatnie lata. Odnosiła wrażenie, że jest małym bezbronnym stworzeniem czekającym na śmierć pośród otaczających go drapieżników. Nie miała pojęcia ile czasu tu jest. Nie zarejestrowała również faktu, że ktoś pojawił się w jej sali.
–   Juleczko, pozwoliłem sobie zatelefonować do Maxa i poinformować go o zaistniałej sytuacji.
Zero reakcji.
–   Będziesz potrzebować prawnika.
Ani drgnęła.
–   Babcia się pewnie martwi o Ciebie. Jest już pierwsza w nocy.
Jedyny ruch jaki można było zaobserwować u niej to podnoszenie i opadanie klatki piersiowej. Dobrze, że oddychanie należy do podstawowych funkcji organizmu i nie ma się na nią wpływu. Przynajmniej wiadomo było, że żyje.


* * *


Zegar wiszący nad kominkiem wskazywał 1.30. Antonina siedziała w fotelu na przeciw paleniska i próbowała zebrać myśli. Wnuczka miała wrócić po godzinie. Nigdy nie zdarzało się jej aby nie dotrzymała słowa. Policja nie chciała przyjąć zgłoszenia zasłaniając się zbyt małym upływem czasu.

"Ja nie wytrzymam do jutra wieczora" pomyślała i w tej samej chwili rozbrzmiał dzwonek telefonu stacjonarnego. Cieszyła się, że pomimo starczego wieku, nie miała problemów ze stawami i wszystkim tym czym martwili się ludzie w jej wieku. Szybko wstała  i odebrała telefon.
–  Halo.
–   Witam, pani Antosiu. Tutaj Robert Brzeziński. Cieszę się, że pani jeszcze nie śpi. Julia znalazła się w szpitalu. Co prawda, godziny odwiedzin się skończyły, ale za chwilkę przyjadę do pani, pewnie potrzebny będzie jakiś lek na uspokojenie....
Cisza w słuchawce.
–   Pani Antonino?
Łomot, hałas i huk.

_________________________________________________________


Chciałam tylko podziękować @vinecakestagram za przywrócenie weny i niezłomną wiarę we mnie.<3 <3
I dla mojej kochanej siostry @okayyyharry. Ona wie za co.

Mad luv moje kobitki :)

sobota, 13 lipca 2013

Rodział 5.

  Biegnąc po schodach i przebierając się w zawrotnym tempie przypomniała sobie czemu właściwie zawdzięcza dzisiejszą wizytę Maxa. Podczas tych dwóch godzin spędzonych w jego towarzystwie zapomniała o wszystkim. O badaniach, babci, liście, tęsknocie za bliskimi osobami, które miała ujrzeć dopiero po swojej śmierci. Jak każdy wierzyła, że umrze ze starości, więc czekały ją jeszcze lata rozłąki. Schodząc na dół zaplanowała, że zadzwoni do Jakuba i przedstawi mu harmonogram dnia, wyda polecenia, oraz poinformuje o późniejszym przybyciu do pracy. Nie spodziewała się, że zobaczy go w drzwiach frontowych. W pierwszej chwili nie wiedziała co ma zrobić; sytuacja, delikatnie rzecz ujmując, była trochę niezręczna. W takich chwilach jak ta dziękowała Bogu, że szybko umie wyjść z zakłopotania. Właściwie dobrze się złożyło, mogła mu osobiście przekazać polecenie. Zawsze była zwolenniczką rozmów w oczy niżeli przez telefon. Mogła wtedy łatwiej zrozumieć ludzi i mieć pewność, że ona również została zrozumiana. Zaprosiwszy Jakuba do domu, zauważyła zdziwienie Maxa. Wzruszyła dyskretnie ramionami i zaprowadziła stażystę do salonu.
  Proszę usiąść. Jest mi bardzo miło, że zaoferował pan swoją pomoc, i pomyślał o mnie, ale jestem zmuszona panu odmówić. Nie otworzę gabinetu osobiście, więc pan to uczyni. Ponad to poinformuje pan pacjentów, że dzisiejsze wizyty są przełożone na popołudnie. Jako wytłumaczenie proszę podać moją niedyspozycję. Mejlem wyślę panu dokładne godziny. Jeżeli komuś nie będą pasować proszę dostosować termin dogodny pacjentowi. Do pana dzisiejszych obowiązków należy również posegregowanie kart pacjentów;zrobił się w nich ostatnio spory bałagan. Zamówić i wysłać kwiaty z podziękowaniami w moim imieniu do państwa Turczyńskich. Oni już będą wiedzieli za co; to wszystko. A teraz najmocniej przepraszam, ale musimy już iść. Zobaczymy się w gabinecie panie Jakubie  skończyła i podała mu rękę. Była z siebie dumna. Głos brzmiał pewnie i profesjonalnie. Nie zdradzał żadnych emocji - cel osiągnięty. Ten wysoki blondyn działał na nią jak płachta na byka. Obok stał jego straszy brat; do niego z kolei ciągnęło Julię emocjonalnie, choć nie mogłaby odmówić mu urody. Wysoki, postawny brunet o oczach, koloru miodu zabranego prosto z pasieki. Teoretycznie nie znali się wcale,w praktyce mogli powiedzieć o sobie wszystko. Bratnie dusze, które nareszcie się spotkały. Kiedyś już czuła się podobnie. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, tym bardziej, że jak się okazało nie do końca uporała się z bólem. Przez pierwszy rok od tamtego wieczora żyła na zasadzie dom - praca. Później doszył do tego dodatkowo zwierzaki. Czuła, że musi coś ze sobą zrobić innego niż dotychczas, żeby do końca nie zwariować, więc zgłosiła się na wolontariuszkę do pobliskiego schroniska. "Psia terapia" jak zwykła mówić przynosiła zaskakujące efekty. Po pół roku obcowania z tymi cudownymi zwierzakami umiała już nazwać swój stan emocjonalny, pomyśleć o sobie w sposób w jaki mówili i myśleli o niej jej znajomi. Mali przyjaciele nauczyli ją, że zawsze trzeba być silnym. Wzięła z nich przykład i pozbierała się. Jednak do tego czasu nie  myślała o związkach, romansach ani mężczyznach w innych kategoriach niż znajomi, od których i tak się separowała. Nie chciała niczego od nikogo. Miała swoje zadania, obowiązki, babcie Antonię i psa. Więcej jej nie było trzeba.  A teraz jest w towarzystwie dwóch mężczyzn nie mając pojęcia co się z nią dzieje.


* * * * * * *


 –  Oczywiście. Zrozumiałem wszystko i mam nadzieję, że pani dzisiejsza nieobecność nie wynika z jakiś problemów.   – odezwał się w końcu.
 – Dziękuję za troskę, ale to są moje sprawy prywatne. A teraz naprawdę już musimy iść.   – wykazała chłopakowi wzrokiem Maxa, żeby mieć pewność, że zrozumiał i podała mu ponownie rękę. Odwzajemnił uścisk i skierował się do drzwi. Chciał jeszcze coś powiedzieć, przerwać im tę idyllę, nie dopuścić, żeby brat pokrzyżował mu plany, ale nie zrobił tego. Wyszedł z jej domu zamykając za sobą, jasne drewniane drzwi. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Wczesna godzina a jego rodzony brat, bez krawata i z rozpiętymi, górnymi guzikami koszuli wpuszcza go do domu kobiety, w stosunku której sam ma niecne plany. Wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon. Musiał na nowo zaplanować całą strategię. Jechał do gabinetu z milionem myśli przebiegającymi mu przez jego głowę. Przypomniał sobie jak reagowała na niego pierwszego dnia stażu. Udawała niedostępną, ale widział w jej oczach pożądanie. Dziś już nie był tego taki pewny. Obyła się z nim chłodno i profesjonalnie. Jej głos ani oczy nie zdradzały żadnych emocji,  a to oznaczało, że przespała się z Maxem. Na samą myśl podskoczyło mu ciśnienie. Zaskoczony swoją własną reakcją przydusił pedał gazu w swoim aucie. Szybko się jednak opanował; droga była ślizga jeszcze po deszczu padającym w nocy. Już jeden wypadek miał za sobą. Poza tym ze szpitalnego łóżka nie byłby w stanie wiele zdziałać. Wizja  białej sali podsunęła mu pewien pomysł. Wyjął telefon z kieszeni marynarki i wybrał numer:
 –  Siema. Potrzebuję Twojej pomocy   – rzucił do słuchawki.  Chodzi o laskę, ale tym razem nie to co zwykle   – chwila ciszy   – Ok, będę po 18.


* * * * * *

 –  Wszystko dobrze?  – zapytał mężczyzna widząc jak twarz Julii przybiera kolor niemalże przezroczysty.
 –  Nie lubię lekarzy, szpitali i całej tej otoczki. A pobierania krwi boję się najbardziej na świecie   – na myśl o tym poczuła się słabo i podparła się o ścianę.
 –  Jeśli chcesz wejdę z Tobą.
 –  Dziękuję, ale nie. Muszę poradzić sobie z tym sama.   – obdarowała swojego towarzysza szczerym uśmiechem wyrażającym wdzięczność.
"Pani Wesołowska proszona do gabinetu" - usłyszała głos, którego właścicielka musiała wypalać duże ilości papierosów.  Spojrzała się jeszcze raz na Maxa z rosnącym przerażeniem w oczach i udała się do gabinetu.
Uparta jest - zamyślił się Brzeziński. Jutro musiał wracać nad morze. Kancelaria co prawda funkcjonowała dość dobrze, i w zasadzie mógł sobie pozwolić na jeszcze kilka dni wolnego. Nie miał spraw do końca tego tygodnia. Zadzwonił jego telefon; wyjął go z kieszeni, zerknął na wyświetlacz i odrzucił połączenie. Oddzwonię później   – wypowiedział głosem docierającym tylko do jego uszu i rozejrzał się po przychodni. Ściany w kolorze kawy z mlekiem, drewniane ławki, lampy jarzeniówki dające nienaturalne, drażniące spojówki, światło. Połączone w całość wyglądało jak pomieszczenie z komedii drugiej kategorii, gdzie akacja rozgrywała się w czasach PRL. W czasie gdy on zastanawiał się nad służbą zdrowia z gabinetu zdążyła wyjść Wesołowska. Była bledsza niż wtedy gdy tam wchodziła. W ułamku sekundy znalazł się przy niej. Osłabiona do granic możliwości podparła się ściany i rozglądała za  najbliższą ławeczką. Jej stan spowodowany był raczej panicznym lękiem, ujawniającym się przy pobieraniu krwi, niżeli brakiem jej ilości w organizmie.


2 tygodnie później

 –  Max, mógłbyś mi zrobić kawę? Proszę   – blondynka wypowiedziała ostatnie słowo tonem dziecka, które próbuje podlizać się rodzicom oraz obdarowując go proszącym uśmiechem.
 –  Może być latte?   – nie potrafił jej odmówić.
 –  Tak! Poproszę z lodami, jeżeli to nie kłopot  odparła entuzjastycznie a mężczyzna ruszył w stronę kuchni. Z uśmiechem wszedł do nowocześnie urządzonego pomieszczenia przypominając sobie o serniku przywiezionym mu wczoraj przez ojca, prosto z podnóża Tatr. Na myśl o cieście jego wzrok spoczął na mięcie, która, podobnie jak inne rośliny doniczkowe, które wykorzystuje się w kuchni, stała na parapecie. Wróciły wypełnione zapachem ziół, wypieków mamy oraz wszędobylskich kwiatów, wspomnienia z dzieciństwa. Jeszcze jako nastolatek obiecał sobie, że jego dom będzie pachniał podobnie. Na tę chwilę miał do dyspozycji tylko zioła, ponieważ piec nie umiał a na dbanie o kwiaty nie miał, najzwyczajniej czasu. Postanowił przygotować, dla swojej towarzyszki małą niespodziankę. Anna robiła tak zawsze, gdy dostał złą ocenę w szkole, albo gdy przegrali mecz. Tylko teraz zamiast kakao będzie latte. Sytuacja, co prawda, nie wymagała poprawy humoru komukolwiek, ale chciał sprawić jej jeszcze większą przyjemność. Podczas przygotowywania nie schodził mu uśmiech z twarzy.Na wybrzeże wrócił przedwczoraj. Pola była nieugięta i nie wypuściła go z domu. Ta sprytna dwunastolatka schowała mu kulczyki i dokumenty do auta. Mamie było to na rękę, więc nie ingerowała, co więcej, pomogła jej schować. Oddała mu je 3 dni temu wieczorem. Chcąc, nie chcąc musiał zostać dłużej niż planował. Wczoraj tata zrobił mu nie lada niespodziankę. Wpadł, jak nigdy, niezapowiedziany, z całą walizką jedzenia przygotowanego przez rodzicielkę. Niestety nie mógł zostać dłużej, obowiązki wzywały. Zapewne gdyby nie Anna Robert nie zajrzałby do syna tłumacząc się brakiem czasu.
Spojrzał na talerze i szklanki z kawą. Sernik, przyozdobiony lodami, truskawkami, także listkiem mięty w połączeniu z dobrze zrobioną latte wyglądał imponująco. Z zadowoleniem wrócił do pokoju i podziwiał zachwyt w oczach swojej rozmówczyni.
 –  Nie wiedziałam, że masz taki talent. Jestem pod wrażeniem kochanie - kobieta szczerze się uśmiechnęła i z zapałem zabrała się za konsumowanie ciasta. To naprawdę pysze! Twoja mama jest aniołem nie kobietą!
 – Wiem o tym   – odpowiedział przyglądając się jej cały czas. Widząc ją szczęśliwą, doszedł do wniosku, że dobrze zrobił wracając do Sopotu.
Po chwili relaksującej ciszy, pozwalającej chłonąć całym sobą wszystkie pozytywne emocje wypełniające tę chwilę odezwała się.
 –  Muszę Ci o czymś powiedzieć   – jej głos nieznaczenie się zmienił. Nadal słychać było w nim radość, ale nie była ona już dziecka, które dostało wymarzony prezent, ale dorosłej osoby, przed którą roztaczała się perspektywa pięknej przyszłości.
 –  Tak?
 – Będziesz ojcem. 
 –  Ale jak?  – nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Podbiegł do niej i biorąc ją na ręce, zaczął tańczyć w salonie krzycząc jednocześnie jak bardzo jest szczęśliwy. Idyllę przerwał nieustający dźwięk telefonu. Podszedł do niego z zamiarem odrzucenia połączenia, ale napis na wyświetlaczu mu to uniemożliwił. Odebrał, kierując się w stronę balkonu.
 –  Tak Julio?  – rzucił do słuchawki.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 4.

       Próbowała otworzyć oczy, ale powieki ciążyły jej jak nigdy. Miała wrażenie, że ktoś zawiesił na nich ciężarki, skutecznie utrudniając otwarcie oczu. Wiedziała, że nie jest w swoim łóżku. Nie pasowała jej twardość materaca, oraz faktura pościeli. Do jej nozdrzy docierał sterylny i drażniący zapach. Próbowała go zidentyfikować, jednak bezskutecznie. Ilość bodźców zewnętrznych docierających do jej świadomości z sekundy na sekundę malała, gdy przez jej głowę przebrnęło z prędkością światła jedno imię. Abi! Całkowicie o nim zapomniała. Babcia jest jeszcze w szpitalu, ona.... wszystkie jej zmysły obudziły się na nowo, sen odszedł w zapomnienie i nagle uświadomiła sobie, gdzie jest. Podobnie jak Antonina, znajdowała się teraz w miejscu, od którego zawsze stroniła. Nie lubiła lekarzy, bezlitosnych i w białych kitlach, wykonujących swoje obowiązki mechanicznie. Według niej, wszystkich, poza Robertem, można było wrzucić do jednego wielkiego worka podpisanego "bezduszne zombie". Podjęła jeszcze jedną próbę otwarcia oczu. Tym razem się udało.     Powoli, bez obracania głowy, lustrowała anturaż. Po jej ciele przebiegły dreszcze. Dopiero teraz poczuła przyklejony plaster i charakterystyczne, niemiłe uczucie nierozerwalnie związane z umieszczonym w żyle wenflonem.
   Nie czuła bólu, mimo to czuła się niekomfortowo. Co ja tutaj robię, zachodziła w głowę. Nie wiedziała, ile czasu już tu jest, jak się tu znalazła i w jakim celu. Coraz bardziej martwiła się o psa. 
   Drzwi do sali delikatnie uchyliły się i zajrzał do niej mężczyzna, z którym rozmawiała zanim obudziła się w szpitalu. Miała niemała lukę w pamięci. Spojrzała niepewnie na swojego gościa, starając w myślach ustalić jego tożsamość.
   –  Widzę, że ma się już pani lepiej  –  rzucił brunet. –  Bardzo mnie to cieszy. Mogę?
   –  Oczywiście. Może pan mi wyjaśni co ja tutaj robię.
   –  Zasłabła pani w gabinecie. Wezwałem karetkę i oto proszę, zamiast w kawiarni ze mną, wylądowała pani na szpitalnym łóżku.  –  Uśmiechał się, jednak jego miodowe oczy były smutne. Miała wrażenie, że martwił się o nią. Szybko przegnała tę myśl. 
   –  Dziękuję za pomoc. Przepraszam, że o to zapytam, ale nie wiele pamiętam z pana wizyty. Kim pan jest?
   –  Nie ma za co przepraszać  –  odparł przyjaźnie.  –  Jestem najstarszym synem Roberta Brzezińskiego. Przyjechałem po Kubę, który ma staż u pani, więc chciałem skorzystać z okazji i osobiście podziękować za pomoc mojej rodzinie. Przyjęła pani moje zaproszenie do kawiarni i gdy już mieliśmy wychodzić, straciła pani przytomność.
   –  Przepraszam, tak mi głupio...
   –  Nie ma za co przepraszać. Pójdę po lekarza.  –  Uśmiechnął się i wyszedł z sali.
   Julia nie wiedziała co się dzieje. Za dużo na raz się wydarzyło, żeby móc to wszystko ogarnąć. Najbardziej martwiła się jednak o szczeniaka. Znalazła go miesiąc temu u stóp Gubałówki. Był zmarznięty, głodny i przestraszony. Nie musiała się zastanawiać nad tym, co zrobić. Całym sercem kochała zwierzaki. Babcia była przerażona wieścią o nowym lokatorze. Budził jej strach - pit bulle, nawet jako szczeniaki, wzbudzają respekt, szczególnie przed tymi, którzy kierują się stereotypami dotyczącymi tej rasy. Wnuczka wytłumaczyła babci, że nie ma czego się obawiać, bo tak na prawdę te zwierzęta są bardzo przyjazne, potrzebują dużo miłości i czułości. Jako jednym z argumentów przemawiających na korzyść zatrzymania psa, był fakt, że potrzebował dużo ruchu. Julka już od dawna chciała wziąć się za swoją kondycję, ale nie miała wystarczającej motywacji. Lipińska powoli miękła, gdy nagle, niespodziewanie dla Wesołowskiej rzuciła:
   –  Kochanie, a co jeżeli w przyszłości przyjdzie Ci zostać matką? Taki pies raczej nie nadaje się do dzieci.
   Sparaliżowało ją to pytanie. Szybko się jednak pozbierała i odpowiedziała:
   –  Ta rasa idealnie nadaje się do dzieci. Nie bez powodu mówi się o nich "niańki". Mają dużą odporność na ból, większą niż inne rasy, dlatego nie reagują na zaczepki dzieci. No i wykazują się nadzwyczajną  cierpliwością w stosunku do nich. 
   Babcia w końcu się zgodziła. Julia nie posiadała się z radości. A teraz on, od kilku godzin, siedział sam, zamknięty w domu. I dałaby sobie głowę uciąć, że tęskni. 
   –  Witam panią.  –  Do sali wszedł siwy, niski pan w okularach.  –  Moje nazwisko Witczak i jestem pani lekarzem prowadzącym. Widzę, że już pani ma się lepiej, ale nie ma mowy o wyjściu ze szpitala przed poniedziałkiem. Musimy zostawić panią na obserwacji. Nie ustaliliśmy jeszcze przyczyny pani zasłabnięcia, więc trzeba zrobić dodatkowo kilka badań. Jak się pani czuła przez ostatni tydzień? Może zaobserwowała pani jakieś dziwne dolegliwości bądź zmiany w swoim organizmie? 
   –  Nie, nie zauważyłam  –  odpowiedziała szczerze. W głosie lekarza nie wyczuła za grosz empatii; spodziewała się tego. Po częstotliwości wypowiadanych przez niego słów, prędko domyśliła się, że się śpieszy. - Muszę wyjść już dzisiaj. Na badania mogę zgłosić się w poniedziałek z samego rana. Proszę mnie tylko postawić na nogi i wypisać. 
   –  Jak już wspomniałem... 
   –  Zrozumiałam, co pan powiedział - przerwała doktorowi. - Znam swoje prawa. Chcę się wypisać na własne żądanie. Nie będę z panem więcej dyskutować na ten temat - jej głos był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu. Lekarz tylko wzruszył ramionami.
   –  Proszę przyjąć do końca kroplówkę. Za 2 godziny będzie mogła już pani iść do domu.
   –  Dziękuję.
   Witczak wyszedł a ona modliła się żeby jej ukochany pies wytrzymał jeszcze te dwie godziny. W sali ponowie pojawił się straszy z braci Brzezińskich. 
   –  Nie powinna pani tego robić.
   –  Nie wydaje mi się, żeby czuł się pan za mnie odpowiedzialny, więc proszę zachować podobne uwagi dla siebie.  –  Irytacja kobiety rosła. 
   –  Proszę się nie denerwować. Odbiorę panią ze szpitala i odwiozę do domu.
   –  Nie potrzebuję pomocy, ale dziękuję za jej zaoferowanie. Poradzę sobie.
   –  Nie ma mowy abym pozwolił pani wracać do domu samej.  –  Teraz jego głos był stanowczy.
   –  Ale...
   –  Nie ma ale! Widzimy się za 2 godziny! - oznajmił i wyszedł.
   Co za uparty i dziwny człowiek, pomyślała kobieta. Uspokoiła się trochę, a jej myśli zaczęły krążyć wokół sprawy z rodzicami. Wydawałoby się, że list który otrzymała parę dni wcześniej zawierał prawdziwe informacje. Tylko jakim cudem rodzice to wszystko przed nią ukryli?




 


* * *

 
   –  Gdybym wiedziała, że pan będzie taki uparty, nie mdlałabym przy panu  –  rzuciła Julia, gdy już wsiadali do jego samochodu.
   –  Proszę mi mówić po imieniu.  –  Szelmowski uśmiech skierowany w jej stronę sprawił, że na jej policzkach pojawił się rumieniec. Zła na siebie umiejscowiła się na przednim siedzeniu Kii Optimy. Po raz kolejny tego dnia nie rozumiała swojego zachowania.O ile przy Kubie mogła je zrzucić na karb swoich potrzeb fizjologicznych, mających prawo się ujawnić po tak długiej abstynencji seksualnej, o tyle kompletnie nie umiała wytłumaczyć swojego zażenowania i zmieszania przy Maxie. Obydwaj mieli takie same oczy. Takie same jak miał... Nie, porównywanie go do braci Brzezińskich byłoby co najmniej niestosowne. Nie powinna tego robić nigdy.  
   To tylko kolor oczu pomyślała. 
   Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. Była zmęczona, zła i zmartwiona. 
   –  Jestem Julia.  –  Podała mu dłoń.
   –  Max.  –  Odwzajemnił uścisk.
   –  Możemy już jechać?
   –  Oczywiście.  –  Odpalił auto i ruszyli.
   Przez całą drogę nie padło między nimi ani jedno słowo. Może to i dobrze, stwierdziła w myślach.. 
   –  Kultura wymaga, abym zaprosiła cię choćby na herbatę w ramach podziękowania, ale marzę tylko o tym, żeby się położyć.
   Byli już pod bramą jej domu. W jego oczach dostrzegała zrozumienie pomieszane z rozczarowaniem. 
   –  Nie ma problemu, rozumiem.  –      Wysiadł i otworzył jej drzwi. Mile ją zaskoczył taki gest. Uśmiechnęła się słabo i wysiadała. Na pożegnanie skinęli sobie głowami. 
   Nie minęła sekunda, a Julia już stała przy drzwiach swojego domu. Otwierając je usłyszała szczekanie Abiego. Wiedziała, że za nią 
tęsknił. Cały weekend był zarezerwowany tylko dla niego.
* * * 


 



   Poniedziałkowy poranek nadszedł szybciej niż się spodziewała. Sobotę i niedzielę spędziła ze swoim pupilem, przygotowując papiery dotyczące fundacji. Wiedziała, że takich maluchów, jak Abi, jest więcej. Chciała im pomóc za wszelką cenę. Zeszła na dół w zielonym, pluszowym szlafroku. Zegar nad kominkiem w  salonie wskazywał piątą czterdzieści. Zdążyła podejść do ekspresu stojącego na wyspie kuchennej i włączyć go, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona podeszła do wejścia domu, nie miała bowiem pojęcia, kto może próbować się spotkać z nią o tak wczesnej porze. Co prawda lubiła pospać, ale poczucie obowiązku nie pozwalało jej długo wylegiwać się w ukochanej pościeli. Jej zdziwienie przybrało rozmiarów Drogi Mlecznej gdy, przez wąskie, ale wysokie okno umieszczone przy drzwiach, zobaczyła kto stoi po drugiej stronie drzwi. Musiało coś się stać, pomyślała i otworzyła.
   –  Dzień dobry, mam nadzieję, że Cię nie obudziłem - rzucił. 
   –  Dzień dobry. Stało się coś? Wejdź. - Otworzyła szerzej i wpuściła go do domu  –  Napijesz się kawy? Właśnie włączyłam ekspres.
   –  Chętnie.
   –  W takim razie zapraszam do kuchni. Stało się coś? Nie ukrywam, że jestem bardzo zaskoczona Twoją wizytą o tak wczesnej porze. 
   –  Tata mi zdradził, że jesteś rannym ptaszkiem. Tylko mnie nie wsyp, że ci powiedziałem, bo gotów mi głowę ukręcić. Muszę mieć pewność, że stawisz się na te badania do szpitala dzisiaj, więc postanowiłem osobiście Cię odwieźć. 
   –  To miłe z twojej strony, ale nie potrzebuję szofera. Jestem dużą dziewczynką, która ma swoje auto.  –  Ton jej głosu był bardziej złośliwy niż planowała. Nie cierpiała, gdy ktoś się o nią troszczył. Nie była już dzieckiem.
   Max spojrzał jej głęboko w oczy, głębiej niż by chciała i powiedział, ze stoickim spokojem, ale zdecydowanie:
   –  Jestem ci coś dłużny. Pomogłaś mojej siostrze. Do końca życia będę miał u ciebie dług wdzięczności. Pola jest najważniejszą osobą w moim życiu...  –  urwał na chwilę, a w jego oczach pojawił się smutek.  –  Wtedy, gdy.... 
   –  Nie kończ. Widzę jakie to trudne dla ciebie. Proszę.  –  Podała mu kubek z parującym, aromatycznym napojem. - Przyznam, że dziwnie się czuję, twój tata też uważa, że jest mi coś winny. Właściwie ja też jestem dłużniczką waszej rodziny. - Zaczęła się śmiać. - Zobacz jaki paradoks. Oboje z twoim tatą pomagamy ludziom. Oboje wykonaliśmy swoje obowiązki, a jednak oboje czujemy, że jesteśmy coś winni drugiemu. 
   –  Nie miałem pojęcia, że tata ci już pomaga  –  odpowiedział szczerze.  –  Rzadko ze sobą rozmawiamy. Mogę wiedzieć jak się w ogóle poznaliście?
   –  Cztery lata temu, krótko przed zaginięciem Poli, zachorowała moja babcia. Lekarze nie dawali jej większych szans. Traciłam już nadzieję. Babcia jest najbliższą mi osobą.  –  Jej głos niebezpiecznie zadrżał, ale mówiła dalej.  –  Byłam wtedy na ostatnim roku studiów, pisałam pracę magisterską. Jeden z wykładowców polecił mi twojego tatę. Był naszą ostatnią deską ratunku. No i udało się. Babcia z tego wyszła.  –  Uśmiechnęła się sama do siebie. 
   –  Pomogłaś jednocześnie mojej siostrze. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Poradziłaś sobie ze wszystkim. Zaimponowałaś mi.
   Julia znowu się zaczerwieniła. To rekomendacja w środowisku psychologów wystawiona przez Roberta pomogła jej tak szybko osiągnąć zamierzony cel - otworzyć własny gabinet. Wielu profesorów uważało, że ma ona wyjątkowy dar. Niełatwo doświadczonemu psychologowi pomóc przejść dziecku przez taką traumę.Wesołowska szybko, bo w pół roku, poradziła sobie z tym problem, jeszcze jako studentka. 
   Dopiero teraz, gdy poczuła niechciane wypieki na policzkach, zaczęła się nad nimi zastanawiać, nie należała bowiem do osób wstydliwych.
I nagle uświadomiła sobie, że siedzi przed obcym w zasadzie mężczyzną w samym szlafroku. Ogarnęło ją zażenowanie, szybko przeprosiła i pobiegła na górę. 
   Idiotka, idiotka, idiota, wyzywała siebie w myślach. Z prędkością światła założyła jeansy i szarą koszulę z napisem "I love Jamaica". Długie blond włosy zaplotła w warkocz i szybko wróciła na dół. Max siedział tam, gdzie go zostawiła, przy kuchennej wyspie. Dołączyła do niego i jeszcze raz przeprosiła za swój wcześniejszy stan. Wspólnie dokończyli kawę, po czym zaproponowała mu śniadanie. Chciał jej pomóc, ale ona kategorycznie odmówiła. 
   Rozmowa, podczas której, przygotowywała tosty, co chwilę przerywały wybuchy śmiechu. Była lekka i przyjemna. 
   Kładąc na jadalniany stół talerz ze stosem tostów uświadomiła sobie, że jest tak jak kiedyś było...  Napływającą falę wspomnień przerwał Max
   –  Mam wrażenie, że znamy się całe życie. A tak na dobrą sprawę spędziliśmy ze sobą dopiero dwie godziny.
   –  Ile?  –  krzyknęła zdziwiona Julia i spojrzała na zegarek.
   –  Za dwadzieścia ósma. O której otwierasz gabinet?
   –  O ósmej  –  rzuciła biegnąc w stronę schodów, aby założyć odpowiedni do pracy strój. W tym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi. 
   –  Max, otwórz proszę i powiedz, że już idę  –  krzyknęła z góry. 
   Posłusznie wykonał jej polecenie. Otworzywszy drzwi ujrzał Kubę, swojego brata. 
   –  Co Ty tutaj robisz?  –  zapytali w tym samym czasie.
   Kobieta zdążyła zejść na dół i zamarła w bezruchu. 
   –  Dzień dobry, byłoby mi bardzo miło gdybym mógł odwieźć panią do pracy - zaoferował się młodszy Brzeziński. 
   W powietrzu czuć było napięcie pomiędzy rodzeństwem.
   –  Dobrze się składa, że pan jest. Proszę wejść - wykonała gest zapraszający młodego Brzezińskiego do środka.

piątek, 31 maja 2013

Rozdział 3.

Kuba nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Dostał staż w swoim rodzinnym mieście, a jego przełożona reagowała na niego, delikatnie rzecz ujmując, w dziwny sposób. Raz się do niego uśmiechała, raz patrzyła na niego jak na obiekt seksualny, innym razem biło od niej chłodem. Kiełkował mu pewien plan w głowie. Chciał zaliczyć staż w krótszym czasie, niż powinien. Miał bowiem plany na następny miesiąc, a doskonale wiedział, że wolnego nie dostanie...
  Chyba że.... Tak! To jest myśl! Na twarzy blondyna pojawił się uśmieszek. Odpłynąwszy w swoich marzeniach nie zauważył, że podeszła do niego szefowa.
  –  Panie Jakubie  –  zaczęła rzeczowo.  –  Zapraszam do sali konferencyjnej.
  Wyszła. Nie wiedział, o co może jej chodzić. Jakąś godzinę wcześniej dała mu zadanie do wykonania, a teraz każe mu to wszystko przerywać. W gruncie rzeczy wszystko mu ułatwiła. Wstał od  biurka. Ruszył w kierunku pomieszczenia szumnie nazywanego salą konferencyjną. Gabinet powstał ze starego, czteropokojowego mieszkania. Dodatkowo była jeszcze kuchnia, łazienka i długi korytarz przerobiony na poczekalnię. Patrząc na rustykalny wystrój zastanawiał się, czy ona sama to wszystko urządziła, czy może wynajęła projektanta. Każdy, najmniejszy szczegół był dopracowany. Niezależenie od tego, kto to urządził, chłopak był pod ogromnym wrażeniem kunsztu wykonawcy.
   Usiadł na jednym z krzeseł przy okrągłym stole. Kobieta usiadła naprzeciw niego z kubkiem parującej kawy. Jej zapach unosił się w całym pomieszczeniu.
  –  Ma pan ochotę na kawę?  –  zapytała uprzejmie.
  –  Nie, dziękuję.
  –  W takim razie przejdźmy do rzeczy. Moja wiedza o panu ogranicza się do informacji zawartych w pańskim życiorysie zawodowym, to raz. Dwa, chciałabym zapoznać się z pana wiedzą praktyczną. Mam świadomość, że nie odbywał pan jeszcze stażu w żadnym gabinecie, jednak psychologia, wbrew pozorom, jest wszędzie. Dziedzina jaką oboje sobie wybraliśmy nie ogranicza się tylko do sztywnych regułek oraz szablonów. Każdy przypadek jest indywidualny i niepowtarzalny. Dobry psycholog charakteryzuje się ogromnymi pokładami empatii i zrozumienia; nie ocenia, a pomaga. Chcę, żebyśmy się jasno zrozumieli. Muszę pana poznać, by móc ocenić, czy nadaje się pan na to stanowisko. Jeśli tak nie będzie, nie otrzyma pan ode mnie pozytywnej oceny.
  –  To może zacznijmy od życia prywatnego  –  zaproponował odważnie Kuba.


* * *

  –  Tatusiu!  –  krzyczała radośnie dwunastoletnia dziewczynka, biegnąc ze swojego placu zabaw umieszczonego w  ogrodzie wprost w ramiona swojego ukochanego taty.
  –  Dzień dobry, córeczko.  –  Mężczyzna mocno ją przytulił i pocałował w czoło.  –  Jak ci kochanie minął dzień? Mam dla ciebie niespodziankę
  Kochał Polę całym sercem, zanim jeszcze przyszła na świat, jednak nie okazywał jej zbyt wiele uczuć, nawet po narodzinach. Nigdy nie był w tym dobry. Wszystko zmieniło się 4 lata temu, gdy jego jedyna córeczka została uprowadzona dla okupu. Tragedia, przez jaką musieli przejść, bardzo zbliżyła do siebie rodzinę Brzezińskich. Najwięcej wpływu miało jednak jej przeżycie na Roberta i Polę. Od tamtego czasu mężczyzna jakby odblokował się i nauczył okazywania miłości bliskim. Wtedy również poznał Julię Wesołowską oraz jej babcię Antoninę, która była jego pacjentką.Oboje byli sobie dozgonnie wdzięczni. To właśnie ona tchnęła w jego córkę radość życia, którą utraciła przez tamto wydarzenie. Robert natomiast przedłużył życie pani Lipińskiej. Oboje byli w stanie dla siebie zrobić wszystko, twierdząc, że to i tak niewystarczające aby spłacić swój dług wdzięczności wobec drugiego.
   –  Co to za niespodzianka tatusiu?  –  domagała się natychmiastowej odpowiedzi.
   –  Spójrz, kto stoi w drzwiach.
   Wysoki, dobrze zbudowany brunet o miodowych oczach stał oparty o futrynę przejścia prowadzącego do ogrodu. Na widok siostry poczuł się szczęśliwy. Tylko przy niej ogarniało go to uczucie. Kochał ją ponad wszystko, była bowiem jedną z najważniejszych kobiet w jego życiu. Kucnął i wyciągnął ramiona w kierunku dziecka. Sekundę później poczuł jak wpada na niego przewracając go niemal i tuląc jednocześnie.
   –  Max!  –  krzyczała radośnie  –  tęskniłam za tobą!
   –  Ja za Tobą też, dlatego przyjechałem, księżniczko!
   Ucałował siostrę i podniósł się z podłogi ciasno obejmując ramionami. Była drobniutka i uderzająco do niego podoba. Oboje do złudzenia przypominali swoją mamę - Annę. Jego młodszy brat był inny, bardziej podobny do taty.
   Max, tata i mała Pola udali się do salonu, gdzie czekała na nich pani Brzezińska. Bardzo się ucieszyła na widok swojego pierworodnego. Nie często mieli okazję się widywać. Mężczyzna rozkręcał swoją kancelarię prawną w Sopocie - na drugim końcu Polski. Przyjeżdżał rzadko, więc każda jego wizyta była celebrowana. Cała trójka usiadała na sofach.
   –  A gdzie Kuba?  –  Max zauważył brak jednego członka rodziny.
   –  Jeszcze nie wrócił. Odbywa staż w gabinecie pani Wesołowskiej - odpowiedziała Anna patrząc nieustannie na syna.
   Nie mogła się powstrzymać. Musiała nacieszyć się jego widokiem, tak rzadko go widywała. W chwilach takich, jak ta, uświadamiała sobie, że tęskni za czasami, gdy mieszkali wszyscy razem. Oboje z mężem mieli już po pięćdziesiąt lat.
   Prawdą jest, że ciąża zaskoczyła młode małżeństwo, jakim byli. W gruncie rzeczy jednak bardzo się ucieszyli, wszak oboje kochali dzieci i zawsze chcieli je mieć. Gdy urodził się Max, ich radości nie było końca. Siedem lat później na świat przyszedł ich drugi syn. Po raz kolejny świat Brzezińskich zmienił się diametralnie, ale nie na gorsze; na lepsze. Ostatnia zaś ciąża była niemałym zaskoczeniem, zdecydowanie większym niż pierwsza. Anna miała wówczas trzydzieści osiem lat. Od samego początku wiadomo było, że życie nienarodzonego jeszcze dziecka jest zagrożone, jednak po raz kolejny los obszedł się z nimi łaskawie i pozwolił bez najmniejszych problemów przyjść na świat zdrowej, małej brunetce. Otrzymała dziesięć punktów w skali apgar i była bodaj najgłośniejszym na oddziale dzieckiem, co bardzo rodziców cieszyło; świadczyło przecież o prawidłowym funkcjonowaniu płuc.
   Każde zebranie rodzinne było dla niej świętem najwyższej rangi. Rzadko bowiem zdarzało się, żeby Max odwiedzał rodzinny dom.
   –  Odbiorę go  –  rzucił, wstając z kanapy. Dopiero przy drzwiach wyjściowych zapytał  –  A o której kończy?
   –  O szesnastej  –  odpowiedziała Anna, śmiejąc się z syna. Nie wiedziała jak on to robi. Widziała go kiedyś w pracy; profesjonalny, opanowany, chłodny. Prywatnie zakręcony, roztargniony i tryskający poczuciem humoru chłopak.  * * *


   Wesołowska siedziała za swoim biurkiem nie mogąc uwierzyć w wydarzenia dzisiejszego dnia. Oględnie rzecz ujmując, była w sposób bezczelny podrywana przez swojego podwładnego. Powinna szybko postawić go do pionu, ale nie potrafiła. Pozwalała się podrywać! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie mogła przecież flirtować ze stażystą, młodszym o sześć lat, w dodatku będącym synem Brzezińskich.
   Biorąc pod uwagę powierzchowność podwładnego i sposób, w jaki na nią patrzył, dodając do tego brak jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z mężczyzną od ponad trzech lat, miała prawo ulec.
   Nie, nie, nie, zachowuj się jak na dorosłą kobietę przystało, skarciła się w myślach Julia. Zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności. Często była podrywana, jednak zawsze grzecznie odmawiała, nie czując potrzeby zawarcia bliższej znajomości. Z tym młodym mężczyzną było inaczej.
   To zapewne wina oczu, pomyślała. Wcześniej widziała takie tylko raz, siedem lat wcześniej. Zakochała się w ich właścicielu od pierwszego wejrzenia, z wzajemnością zresztą.
    Poznali się na koncercie młodej krakowskiej kapeli...
   Zaczęła przeglądać ważne dokumenty. Chciała założyć fundację na rzecz praw i ochrony zwierząt. Musiała czymś zająć myśli. Dotąd sądziła, że pogodziła się ze wspomnieniami, które przywoływał u niej młody Brzeziński. Nie spodziewała się jednak, że jest w aż takim błędzie. Czując, że wchodzi na grząski grunt swojej podświadomości, spojrzała na zegarek. Za wszelką cenę nie chciała, żeby ktokolwiek widział jej łzy, więc uparcie z nimi walczyła. Plan zajęcia czymś myśli spalił na panewce i potrzebna była jej natychmiastowa ewakuacja do domu.
   Piękny, zdobiony diamencikami, okrągły zegarek wskazywał, że dochodzi szesnasta. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę drzwi, oddzielających ją od sprawcy jej stanu emocjonalnego.
   –  Panie Jakubie, może pan już iść do domu  –  wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
   Odwróciła się i wściekła na siebie wróciła do swojego gabinetu. Teraz już na pewno domyślił się, że trudno jej stawiać mu opór. Za trudno, nawet jak na nią. Zaczęła zbierać się do wyjścia, jednak po chwili podjęła decyzję, że zaczeka, aż chłopak wyjdzie z kamienicy. Nie chciała go już widzieć tego dnia. Pluła sobie w brodę, że zgodziła się przyjąć go na staż. Po sekundzie skarciła siebie za tę myśl. Była przecież to winna Robertowi.
   Trzasnęły główne drzwi gabinetu. Wstała z krzesła i gdy już miała wychodzić ponowie je usłyszała, tym razem ktoś je otwierał. Usłyszała jego głos i... zaraz, zaraz. Przyszedł z kimś a ona nie wiedziała, co ma robić. Jej ciało przeszył dreszcz. Wyszła na korytarz, jak na panią przybytku przystało, choć nie była wcale przekonana do tego pomysłu. To, co zobaczyła, zupełnie zbiło ją z tropu.
   Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Gość, którego przyprowadził Kuba, odezwał się pierwszy.
   –  Dzień dobry. Pani Wesołowska, jak mniemam? - Brunet o tych oczach uśmiechnął się przyjaźnie.
   To był najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała.
   –   Zgadza się, ale mamy już zamknięte. Proszę zadzwonić jutro i umówić się na konkretny termin  –  była miła, ale stanowcza. Nie dała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Dziękowała Bogu za taki dar; gdyby nie on, nie byłaby teraz tym kim jest.
   –  Nie jestem pacjentem. Nazywam się Max Brzeziński. Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać osobiście...
   –  Stary  –  przerwał mu, mało taktownie zresztą, młodszy brat, kładąc rękę na jego ramieniu  –  ja muszę lecieć do pracy. Miło było cię zobaczyć, do zobaczenia w domu  –  wypowiadając ostatnie słowa rzucił lubieżne spojrzenie kobiecie.
   Max stał do niego tyłem, nie miał więc szans tego zobaczyć. Zerknął tylko przez ramię na brata i kiwnął głową, po czym kontynuował dalej.
   –  Znajdzie pani dla mnie chwilę? Chciałbym porozmawiać.
   Była tylko w stanie kiwnąć głową na potwierdzenie. Sama nie wiedziała, czemu to zrobiła. Przecież wcale nie chciała z nim iść, nigdzie.
   –  W takim razie zapraszam do Cafe Piano na Krupówkach - znowu się uśmiechnął, a Julia poczuła, że traci grunt pod nogami.     Zasłabła upadając na swojego rozmówcę.