poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 4.

       Próbowała otworzyć oczy, ale powieki ciążyły jej jak nigdy. Miała wrażenie, że ktoś zawiesił na nich ciężarki, skutecznie utrudniając otwarcie oczu. Wiedziała, że nie jest w swoim łóżku. Nie pasowała jej twardość materaca, oraz faktura pościeli. Do jej nozdrzy docierał sterylny i drażniący zapach. Próbowała go zidentyfikować, jednak bezskutecznie. Ilość bodźców zewnętrznych docierających do jej świadomości z sekundy na sekundę malała, gdy przez jej głowę przebrnęło z prędkością światła jedno imię. Abi! Całkowicie o nim zapomniała. Babcia jest jeszcze w szpitalu, ona.... wszystkie jej zmysły obudziły się na nowo, sen odszedł w zapomnienie i nagle uświadomiła sobie, gdzie jest. Podobnie jak Antonina, znajdowała się teraz w miejscu, od którego zawsze stroniła. Nie lubiła lekarzy, bezlitosnych i w białych kitlach, wykonujących swoje obowiązki mechanicznie. Według niej, wszystkich, poza Robertem, można było wrzucić do jednego wielkiego worka podpisanego "bezduszne zombie". Podjęła jeszcze jedną próbę otwarcia oczu. Tym razem się udało.     Powoli, bez obracania głowy, lustrowała anturaż. Po jej ciele przebiegły dreszcze. Dopiero teraz poczuła przyklejony plaster i charakterystyczne, niemiłe uczucie nierozerwalnie związane z umieszczonym w żyle wenflonem.
   Nie czuła bólu, mimo to czuła się niekomfortowo. Co ja tutaj robię, zachodziła w głowę. Nie wiedziała, ile czasu już tu jest, jak się tu znalazła i w jakim celu. Coraz bardziej martwiła się o psa. 
   Drzwi do sali delikatnie uchyliły się i zajrzał do niej mężczyzna, z którym rozmawiała zanim obudziła się w szpitalu. Miała niemała lukę w pamięci. Spojrzała niepewnie na swojego gościa, starając w myślach ustalić jego tożsamość.
   –  Widzę, że ma się już pani lepiej  –  rzucił brunet. –  Bardzo mnie to cieszy. Mogę?
   –  Oczywiście. Może pan mi wyjaśni co ja tutaj robię.
   –  Zasłabła pani w gabinecie. Wezwałem karetkę i oto proszę, zamiast w kawiarni ze mną, wylądowała pani na szpitalnym łóżku.  –  Uśmiechał się, jednak jego miodowe oczy były smutne. Miała wrażenie, że martwił się o nią. Szybko przegnała tę myśl. 
   –  Dziękuję za pomoc. Przepraszam, że o to zapytam, ale nie wiele pamiętam z pana wizyty. Kim pan jest?
   –  Nie ma za co przepraszać  –  odparł przyjaźnie.  –  Jestem najstarszym synem Roberta Brzezińskiego. Przyjechałem po Kubę, który ma staż u pani, więc chciałem skorzystać z okazji i osobiście podziękować za pomoc mojej rodzinie. Przyjęła pani moje zaproszenie do kawiarni i gdy już mieliśmy wychodzić, straciła pani przytomność.
   –  Przepraszam, tak mi głupio...
   –  Nie ma za co przepraszać. Pójdę po lekarza.  –  Uśmiechnął się i wyszedł z sali.
   Julia nie wiedziała co się dzieje. Za dużo na raz się wydarzyło, żeby móc to wszystko ogarnąć. Najbardziej martwiła się jednak o szczeniaka. Znalazła go miesiąc temu u stóp Gubałówki. Był zmarznięty, głodny i przestraszony. Nie musiała się zastanawiać nad tym, co zrobić. Całym sercem kochała zwierzaki. Babcia była przerażona wieścią o nowym lokatorze. Budził jej strach - pit bulle, nawet jako szczeniaki, wzbudzają respekt, szczególnie przed tymi, którzy kierują się stereotypami dotyczącymi tej rasy. Wnuczka wytłumaczyła babci, że nie ma czego się obawiać, bo tak na prawdę te zwierzęta są bardzo przyjazne, potrzebują dużo miłości i czułości. Jako jednym z argumentów przemawiających na korzyść zatrzymania psa, był fakt, że potrzebował dużo ruchu. Julka już od dawna chciała wziąć się za swoją kondycję, ale nie miała wystarczającej motywacji. Lipińska powoli miękła, gdy nagle, niespodziewanie dla Wesołowskiej rzuciła:
   –  Kochanie, a co jeżeli w przyszłości przyjdzie Ci zostać matką? Taki pies raczej nie nadaje się do dzieci.
   Sparaliżowało ją to pytanie. Szybko się jednak pozbierała i odpowiedziała:
   –  Ta rasa idealnie nadaje się do dzieci. Nie bez powodu mówi się o nich "niańki". Mają dużą odporność na ból, większą niż inne rasy, dlatego nie reagują na zaczepki dzieci. No i wykazują się nadzwyczajną  cierpliwością w stosunku do nich. 
   Babcia w końcu się zgodziła. Julia nie posiadała się z radości. A teraz on, od kilku godzin, siedział sam, zamknięty w domu. I dałaby sobie głowę uciąć, że tęskni. 
   –  Witam panią.  –  Do sali wszedł siwy, niski pan w okularach.  –  Moje nazwisko Witczak i jestem pani lekarzem prowadzącym. Widzę, że już pani ma się lepiej, ale nie ma mowy o wyjściu ze szpitala przed poniedziałkiem. Musimy zostawić panią na obserwacji. Nie ustaliliśmy jeszcze przyczyny pani zasłabnięcia, więc trzeba zrobić dodatkowo kilka badań. Jak się pani czuła przez ostatni tydzień? Może zaobserwowała pani jakieś dziwne dolegliwości bądź zmiany w swoim organizmie? 
   –  Nie, nie zauważyłam  –  odpowiedziała szczerze. W głosie lekarza nie wyczuła za grosz empatii; spodziewała się tego. Po częstotliwości wypowiadanych przez niego słów, prędko domyśliła się, że się śpieszy. - Muszę wyjść już dzisiaj. Na badania mogę zgłosić się w poniedziałek z samego rana. Proszę mnie tylko postawić na nogi i wypisać. 
   –  Jak już wspomniałem... 
   –  Zrozumiałam, co pan powiedział - przerwała doktorowi. - Znam swoje prawa. Chcę się wypisać na własne żądanie. Nie będę z panem więcej dyskutować na ten temat - jej głos był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu. Lekarz tylko wzruszył ramionami.
   –  Proszę przyjąć do końca kroplówkę. Za 2 godziny będzie mogła już pani iść do domu.
   –  Dziękuję.
   Witczak wyszedł a ona modliła się żeby jej ukochany pies wytrzymał jeszcze te dwie godziny. W sali ponowie pojawił się straszy z braci Brzezińskich. 
   –  Nie powinna pani tego robić.
   –  Nie wydaje mi się, żeby czuł się pan za mnie odpowiedzialny, więc proszę zachować podobne uwagi dla siebie.  –  Irytacja kobiety rosła. 
   –  Proszę się nie denerwować. Odbiorę panią ze szpitala i odwiozę do domu.
   –  Nie potrzebuję pomocy, ale dziękuję za jej zaoferowanie. Poradzę sobie.
   –  Nie ma mowy abym pozwolił pani wracać do domu samej.  –  Teraz jego głos był stanowczy.
   –  Ale...
   –  Nie ma ale! Widzimy się za 2 godziny! - oznajmił i wyszedł.
   Co za uparty i dziwny człowiek, pomyślała kobieta. Uspokoiła się trochę, a jej myśli zaczęły krążyć wokół sprawy z rodzicami. Wydawałoby się, że list który otrzymała parę dni wcześniej zawierał prawdziwe informacje. Tylko jakim cudem rodzice to wszystko przed nią ukryli?




 


* * *

 
   –  Gdybym wiedziała, że pan będzie taki uparty, nie mdlałabym przy panu  –  rzuciła Julia, gdy już wsiadali do jego samochodu.
   –  Proszę mi mówić po imieniu.  –  Szelmowski uśmiech skierowany w jej stronę sprawił, że na jej policzkach pojawił się rumieniec. Zła na siebie umiejscowiła się na przednim siedzeniu Kii Optimy. Po raz kolejny tego dnia nie rozumiała swojego zachowania.O ile przy Kubie mogła je zrzucić na karb swoich potrzeb fizjologicznych, mających prawo się ujawnić po tak długiej abstynencji seksualnej, o tyle kompletnie nie umiała wytłumaczyć swojego zażenowania i zmieszania przy Maxie. Obydwaj mieli takie same oczy. Takie same jak miał... Nie, porównywanie go do braci Brzezińskich byłoby co najmniej niestosowne. Nie powinna tego robić nigdy.  
   To tylko kolor oczu pomyślała. 
   Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. Była zmęczona, zła i zmartwiona. 
   –  Jestem Julia.  –  Podała mu dłoń.
   –  Max.  –  Odwzajemnił uścisk.
   –  Możemy już jechać?
   –  Oczywiście.  –  Odpalił auto i ruszyli.
   Przez całą drogę nie padło między nimi ani jedno słowo. Może to i dobrze, stwierdziła w myślach.. 
   –  Kultura wymaga, abym zaprosiła cię choćby na herbatę w ramach podziękowania, ale marzę tylko o tym, żeby się położyć.
   Byli już pod bramą jej domu. W jego oczach dostrzegała zrozumienie pomieszane z rozczarowaniem. 
   –  Nie ma problemu, rozumiem.  –      Wysiadł i otworzył jej drzwi. Mile ją zaskoczył taki gest. Uśmiechnęła się słabo i wysiadała. Na pożegnanie skinęli sobie głowami. 
   Nie minęła sekunda, a Julia już stała przy drzwiach swojego domu. Otwierając je usłyszała szczekanie Abiego. Wiedziała, że za nią 
tęsknił. Cały weekend był zarezerwowany tylko dla niego.
* * * 


 



   Poniedziałkowy poranek nadszedł szybciej niż się spodziewała. Sobotę i niedzielę spędziła ze swoim pupilem, przygotowując papiery dotyczące fundacji. Wiedziała, że takich maluchów, jak Abi, jest więcej. Chciała im pomóc za wszelką cenę. Zeszła na dół w zielonym, pluszowym szlafroku. Zegar nad kominkiem w  salonie wskazywał piątą czterdzieści. Zdążyła podejść do ekspresu stojącego na wyspie kuchennej i włączyć go, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona podeszła do wejścia domu, nie miała bowiem pojęcia, kto może próbować się spotkać z nią o tak wczesnej porze. Co prawda lubiła pospać, ale poczucie obowiązku nie pozwalało jej długo wylegiwać się w ukochanej pościeli. Jej zdziwienie przybrało rozmiarów Drogi Mlecznej gdy, przez wąskie, ale wysokie okno umieszczone przy drzwiach, zobaczyła kto stoi po drugiej stronie drzwi. Musiało coś się stać, pomyślała i otworzyła.
   –  Dzień dobry, mam nadzieję, że Cię nie obudziłem - rzucił. 
   –  Dzień dobry. Stało się coś? Wejdź. - Otworzyła szerzej i wpuściła go do domu  –  Napijesz się kawy? Właśnie włączyłam ekspres.
   –  Chętnie.
   –  W takim razie zapraszam do kuchni. Stało się coś? Nie ukrywam, że jestem bardzo zaskoczona Twoją wizytą o tak wczesnej porze. 
   –  Tata mi zdradził, że jesteś rannym ptaszkiem. Tylko mnie nie wsyp, że ci powiedziałem, bo gotów mi głowę ukręcić. Muszę mieć pewność, że stawisz się na te badania do szpitala dzisiaj, więc postanowiłem osobiście Cię odwieźć. 
   –  To miłe z twojej strony, ale nie potrzebuję szofera. Jestem dużą dziewczynką, która ma swoje auto.  –  Ton jej głosu był bardziej złośliwy niż planowała. Nie cierpiała, gdy ktoś się o nią troszczył. Nie była już dzieckiem.
   Max spojrzał jej głęboko w oczy, głębiej niż by chciała i powiedział, ze stoickim spokojem, ale zdecydowanie:
   –  Jestem ci coś dłużny. Pomogłaś mojej siostrze. Do końca życia będę miał u ciebie dług wdzięczności. Pola jest najważniejszą osobą w moim życiu...  –  urwał na chwilę, a w jego oczach pojawił się smutek.  –  Wtedy, gdy.... 
   –  Nie kończ. Widzę jakie to trudne dla ciebie. Proszę.  –  Podała mu kubek z parującym, aromatycznym napojem. - Przyznam, że dziwnie się czuję, twój tata też uważa, że jest mi coś winny. Właściwie ja też jestem dłużniczką waszej rodziny. - Zaczęła się śmiać. - Zobacz jaki paradoks. Oboje z twoim tatą pomagamy ludziom. Oboje wykonaliśmy swoje obowiązki, a jednak oboje czujemy, że jesteśmy coś winni drugiemu. 
   –  Nie miałem pojęcia, że tata ci już pomaga  –  odpowiedział szczerze.  –  Rzadko ze sobą rozmawiamy. Mogę wiedzieć jak się w ogóle poznaliście?
   –  Cztery lata temu, krótko przed zaginięciem Poli, zachorowała moja babcia. Lekarze nie dawali jej większych szans. Traciłam już nadzieję. Babcia jest najbliższą mi osobą.  –  Jej głos niebezpiecznie zadrżał, ale mówiła dalej.  –  Byłam wtedy na ostatnim roku studiów, pisałam pracę magisterską. Jeden z wykładowców polecił mi twojego tatę. Był naszą ostatnią deską ratunku. No i udało się. Babcia z tego wyszła.  –  Uśmiechnęła się sama do siebie. 
   –  Pomogłaś jednocześnie mojej siostrze. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Poradziłaś sobie ze wszystkim. Zaimponowałaś mi.
   Julia znowu się zaczerwieniła. To rekomendacja w środowisku psychologów wystawiona przez Roberta pomogła jej tak szybko osiągnąć zamierzony cel - otworzyć własny gabinet. Wielu profesorów uważało, że ma ona wyjątkowy dar. Niełatwo doświadczonemu psychologowi pomóc przejść dziecku przez taką traumę.Wesołowska szybko, bo w pół roku, poradziła sobie z tym problem, jeszcze jako studentka. 
   Dopiero teraz, gdy poczuła niechciane wypieki na policzkach, zaczęła się nad nimi zastanawiać, nie należała bowiem do osób wstydliwych.
I nagle uświadomiła sobie, że siedzi przed obcym w zasadzie mężczyzną w samym szlafroku. Ogarnęło ją zażenowanie, szybko przeprosiła i pobiegła na górę. 
   Idiotka, idiotka, idiota, wyzywała siebie w myślach. Z prędkością światła założyła jeansy i szarą koszulę z napisem "I love Jamaica". Długie blond włosy zaplotła w warkocz i szybko wróciła na dół. Max siedział tam, gdzie go zostawiła, przy kuchennej wyspie. Dołączyła do niego i jeszcze raz przeprosiła za swój wcześniejszy stan. Wspólnie dokończyli kawę, po czym zaproponowała mu śniadanie. Chciał jej pomóc, ale ona kategorycznie odmówiła. 
   Rozmowa, podczas której, przygotowywała tosty, co chwilę przerywały wybuchy śmiechu. Była lekka i przyjemna. 
   Kładąc na jadalniany stół talerz ze stosem tostów uświadomiła sobie, że jest tak jak kiedyś było...  Napływającą falę wspomnień przerwał Max
   –  Mam wrażenie, że znamy się całe życie. A tak na dobrą sprawę spędziliśmy ze sobą dopiero dwie godziny.
   –  Ile?  –  krzyknęła zdziwiona Julia i spojrzała na zegarek.
   –  Za dwadzieścia ósma. O której otwierasz gabinet?
   –  O ósmej  –  rzuciła biegnąc w stronę schodów, aby założyć odpowiedni do pracy strój. W tym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi. 
   –  Max, otwórz proszę i powiedz, że już idę  –  krzyknęła z góry. 
   Posłusznie wykonał jej polecenie. Otworzywszy drzwi ujrzał Kubę, swojego brata. 
   –  Co Ty tutaj robisz?  –  zapytali w tym samym czasie.
   Kobieta zdążyła zejść na dół i zamarła w bezruchu. 
   –  Dzień dobry, byłoby mi bardzo miło gdybym mógł odwieźć panią do pracy - zaoferował się młodszy Brzeziński. 
   W powietrzu czuć było napięcie pomiędzy rodzeństwem.
   –  Dobrze się składa, że pan jest. Proszę wejść - wykonała gest zapraszający młodego Brzezińskiego do środka.

2 komentarze:

  1. Oj. :3 Podoba mi się!
    Chce dalej, czekam na następny rozdział c:
    Weny ciociu <3 x

    OdpowiedzUsuń
  2. W TAKIM MOMENCIE KOŃCZYSZ?! nieładnie. ;P ♥
    Czekam na kolejny i przypływu weny życzę.
    @vinecakestagram

    OdpowiedzUsuń