wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 6.

     Nadtatrzańskie niebo spowite było granatową, ciężką chmurą. Pomimo, iż był środek maja aura zmieniała swoje nastroje niezwykle często, ale tak to już bywa w górach. Piętnaście minut wcześniej sklepienie rozświetlone było przez promienie, radośnie święcącego słońca. Teraz wydawać by się mogło, że za sekundę rozpocznie się burza na miarę tych tropikalnych. "Nie będzie lata w tym roku" pomyślał blondyn, a w tym samym czasie pierwsza błyskawice przecięła gęste powietrze.
   Zamyślony Kuba zmierzał w kierunku domu kolegi. Nie mógł dopuścić, aby romans pomiędzy Wesołowską a jego bratem rozkwitł na dobre. Miał zorganizowany już pierwszy tydzień czerwca i pod żadnym pozorem nie mógł dopuścić, aby to wszystko teraz runęło. Roztaczając wizję, niedalekiej przyszłości i uciech, którym miał chęć jak najszybciej oddać się, ze swoją nową dziewczyną, przycisnął pedał gazu i momentalnie znalazł się pod lasem.
   Postawił auto przed bramą, za którą stała wielka willa. Od samego patrzenia na nią brakowało tchu. Doberman zaczął głośno ujadać, sygnalizując swojemu panu o przybytym gościu, jednocześnie starając się przestraszyć przybysza. Rzadko ktoś tu zaglądał. Posiadłość stała na uboczu,przy zalesionym terenie, w którym roiło się od dzikich zwierząt - upodobały sobie wzgórze leżące nieopodal, dla celów relaksacyjnych, a na dodatek był tam pies, przed którym nie jeden rosły mężczyzna już uciekał.
–  Azor, uspokój się –  powiedział Brzeziński po czym pewnie wszedł na podwórko. Czworonóg szybko znalazł się przy nim pokazując mu jak bardzo się cieszy na jego widok. Chłopak przywitał się z nim i skierował się ku drzwiom frontowym. Nie użył nawet dzwonka, wszedł bezceremonialnie jakby to on był właścicielem całego przybytku.
–  Siema stary –  Marcel właśnie schodził ze schodów. –   Spodziewałem się Ciebie za jakieś pół godziny. Wiem jak lubisz się spóźniać.
–  Sprawa jest pilna, więc przyjechałam najszybciej jak się dało.
–   Dobra, chodź do kuchni. Napijemy się czegoś a ty opowiesz mi co to za panna Cię tak urzekła –   zaczepnie szturchnął go łokciem i udał się w kierunku barku z alkoholem.
Kuba obserwując przyjaciela zajął hoker przy blacie kuchennym. Nie przeszkadzało mu, że będzie wracał pod wpływem. Nie zdarzy się to po raz pierwszy.
–   Opowiadaj –   nakazał czarnowłosy i postawił przed nim kieliszek sporych rozmiarów.
–   A, więc....


* * *

 
  –   Babciu! –  z gardła Juli wydobywały się okrzyki radości. Pobiegła w kierunku starszej kobiety, jednocześnie wtulając się w jej ramiona. Antonia ze śmiechem przytuliła wnuczkę rzucając niedbale torbę na chodnik.
–   Prosiłam abyś poczekała na mnie w sali. Nie możesz się teraz przemęczać –   głos Wesołowskiej był zatroskany i szczęśliwy jednocześnie. –   Wiem, że się spóźniłam i przepraszam, ale ostatni pacjent był bardzo uparty i nie chciał opuścić gabinetu.
–  Wnusiu, nic mi nie jest. Wyszłam, ze szpitala bo wróciłam do formy. Gdyby tak nie było nie wypisaliby mnie do domu. A jak już o nim mowa, to proszę Cię kochanie zabierz mnie do niego bo nie mogę już dłużej znieść tego miejsca –   złapała kobietę pod ramię i obie żwawym krokiem ruszyły w kierunku auta.

         –   Nawet nie wiesz jak się cieszę, że znowu tutaj jestem –   na tembr głosu staruszki w oka mgnieniu pojawił się przy niej Abi. On chyba najbardziej cieszył się z pojawienia swojej drugiej pani. Wbrew początkowych obaw, dotyczących przygarnięcia szczeniaka, babcia szybko się z nim zaprzyjaźniła. Lubili wspólnie spędzać czas; pies hasał po wielkim ogrodzie, ganiając ptaki a jego pani odpoczywała na werandzie w bujanym fotelu i obserwując co raz to nowsze poczynania swojego małego przyjaciela oddawała się urokom mieszkania w górach. Ten z kolei gdy czuł, że czas na odpoczynek, albo zauważał zmianę humoru swojej obserwatorki, kładł się u jej stóp domagając się pieszczot. .

     Teraz skakał na nią, nie reagując kompletnie na prośby i groźby Julki. Młoda kobieta zauważając, że Lipińskiej to nie przeszkadza, co więcej cieszy się równie mocno jak Abi z tego spotkania, zabrała torbę i skierowała się do pralni. Czasami miała wrażenie, że pies nie jest jej, ale babci.
   Ubrania przesiąknięte były charakterystycznym zapachem szpitala, leków i bardzo kiepskiego jedzenia. W trakcie nastawiania automatu zastanawiała się, które wydarzenia powinna jej opowiedzieć. To nie tak, że nie miała do niej zaufania, miała je stuprocentowe; zdawała sobie jednak doskonale sprawę z tego, że babcia starzeje się, więc niektóre fakty zostawiała dla siebie, mając na celu jej dobro. Właściwie do tej pory nie wie co było napisane w liście, który Wesołowska dostała, na krótko przed jej pobytem w szpitalu. Nie wspomniała również nic o omdelniu i badaniach; o Maxie też nic nie powiedziała. Czuła się trochę jak oszustka, ale w imię wyższych celów gotowa była znieść to uczucie.
–   Kochanie, gdzie jesteś? –   usłyszała w momencie włączenia przycisku uruchamiającego pralkę.
–   Już idę –   odpowiedziała i szybkim krokiem przemierzała odległość dzielącą ją od salonu. Nie zastała tam jednak babci. Przeszklona szyba znajdująca się w tym samym pomieszczeniu zdradzała miejsce jej pobytu. "Przecież mogłam się domyślić" powiedziała sama do siebie i wyszła na taras usadawiając się w fotelu obok.
–   Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz.
"Cholera, ta kobieta mnie za dobrze zna"
Nic nie odpowiedziała.
–   Kochanie, jeśli jest coś czego nie możesz, lub nie chcesz mi powiedzieć uszanuję to, pod warunkiem, że będziesz ze mną szczera.


       Kobiety spędziły całe popołudnie gawędząc w ogrodzie. Julia opowiedziała tyle ile uznała za bezpieczne a Lipińska nie naciskała na resztę. Wspólnie spędzany czas przerwał Abi domagający się wyjścia na spacer.

–   Chyba nie mam innego wyjścia –   jedwabisty głos skierował te słowa do pasa, by sekundę później powiedzieć do swojej rozmówczyni –   Wyjdę z nim trochę pobiegać. Wrócimy najdalej za godzinę.
Babcia skinęła delikatnie głową, zamknęła oczy i cieszyła się ostatnimi promykami słońca na niebie.
–   Spokojnie maluchu, muszę się przebrać –   ze śmiechem powiedziała Julka znikając w łazience.


* * *


  –   Abi ruchy, ruchy piesku.

Niedaleko tej dwójki przebiegła łania. Dziękowała sobie w duchu, że założyła psu kaganiec i jest na tyle silna żeby móc go utrzymać na smyczy.
Była co prawda zmęczona, ale w trakcie biegania łatwiej porządkowała myśli. Właśnie zaczęła zastanawiać się nad sprawą z listem gdy momentalnie poczuła tępy ból skroni i upadła na leśną ścieżkę.

 * * *

           
         Drażniące światło nie pozwalało dłużej pospać. Zmusiła się do otwarcia oczu i szybko tego pożałowała. Ucisk, jaki poczuła na potylicy podczas odsłaniania swoich gałek ocznych, był nie do opisania. Leżąc z opuszczonymi powiekami zastanawiała się co się dzieje. Czuła każde miejsce na swoim ciele. Miała wrażenie, że każdy jego centymetr pokryty był siniakami. Najgorzej jednak bolały ją uda i podbrzusze. Nie potrafiła skojarzyć miejsca, ani powodu dla którego się tutaj zjawiła. Na jej policzkach pojawiły się łzy. Do pomieszczenia ktoś wszedł.
–   Dzień dobry pani Julio. Nazywam się Malinowski i będę panią prowadził.
"Chwila, gdzie on chce mnie prowadzić?"
–   Proszę się nie wysilać, już wszystko tłumaczę tylko przeprowadzę szybko jedne badanie. –   reakcja jej gościa, na próbę wypowiedzenia czegokolwiek na głos zaskoczyła kobietę. Nadal nie potrafiła poskładać tego wszystkiego w logiczną całość. Mężczyzna podszedł do niej i niezwykle delikatnie otworzył jej oczy świecąc latarką prosto w ich środek – Reakcja oczu prawidłowa   – powiedział zadowolony. Julce coś tu nie grało.
     Wszystko wskazywało na to, że znajduję się znowu w szpitalu, ale ten mężczyzna nie był lekarzem. Nie mógł nim być ze względu na sposób w jaki ją traktował. Podchodził do niej z czułości i troską a jego głos wskazywał na to, że nie jest mu obojętna. Przecież lekarze mechanicznie i tonem wypranym z jakichkolwiek emocji, informowali swoich pacjentów co im dolega, Tylko tyle, żadnych uczuć wyższych.
–   Pewnie chciała by się pani dowiedzieć co panią tutaj sprowadza.
Kiwnęła delikatnie głową, nadal nie otwierając oczu. Mając je zamknięta głowa nie dokuczała, tak jak przy próbie zlustrowania anturażu.
–   Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że jest mi strasznie przykro i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby udało się pani z tego wyjść jak najszybciej.
"O czym on do cholery mówi?"
–   Mogę zająć się jedynie pani ciałem, ale proszę się nie martwić. Psycholog będzie u pani przynajmniej raz dziennie, aż do momentu pani wyjścia z placówki.
"Na co mi psycholog? Przecież sama nim jestem. Do rzeczy chłopie!".
–   Zacznę może od najmniej bolesnej informacji –   jego głos był lekko zachrypnięty, ale miły dla ucha. W sposobie mówienia można było usłyszeć szczerą troskę. Wziął głęboki oddech i kontynuował –  ma pani złamany obojczyk. Zapewne dokucza pani ból lewej strony żeber. Dwa są połamane. Miała pani także wstrząs mózgu i.... –   urwał. Nie wiedział jak jej to powiedzieć. Była taka delikatna, krucha i całą sobą wołała o pomoc. Musiał to zrobić, należało to, niestety do jego obowiązków.
–   Proszę mówić –   usłyszał cichy głosik. Z trudem rozpoznał słowa.
3 głębokie oddechy.
–   Została pani zgwałcona –   powiedział to prawie tak cicho jak ona i ujął jej rękę.
Julia nie otworzyła oczu. Lekarz coś jeszcze do niej mówił, ale ona już nie słyszała jego słów.


* * *


–   Tak Julio? –   zamknął drzwi balkonowe. Nie chciał, żeby Daria usłyszała tę rozmowę. Sam nie umiał powiedzieć dlaczego.

–   To nie Julia, tutaj tata.
–   Co się stało? –   niemalże krzyknął do słuchawki –   Dlaczego dzwonisz z jej telefonu?
–   Max.... ona jest w szpitalu. Przyjeżdżaj jak najszybciej –   głos ojca był smutny i wystraszony. Jego serce na moment przestało bić, by za sekundę zacząć pędzić jak oszalałe. Ugięły się pod nim kolana, trzęsło się całe ciało. Usiadł na krześle i bał się o nią. Odczuł autentyczny strach, że może ją stracić. Obejrzał się za siebie. W salonie nadal była Daria, ta sama z którą był zaręczony, ta  która miała urodzić mu dziecko za dziewięć miesięcy. Nie wiedział co robić.
–   Powiesz mi chociaż dlaczego tam jest?
–   Została... – urwał.
–   Tato!
–  Zgwałcili ją.
Rozłączył się. Nie mógł pozbierać ani siebie ani myśli. Wtem zerwał się silny nadmorski wiatr, jakby wyczuł, że tego właśnie potrzebuje.Po 20 minutach zimne powietrze ukoiło jego ciało i skołatane nerwy przywracając jasność umysłu. Już wiedział co zrobić.

* * *



            Wesołowska leżała skulona na niewygodnym łóżku. Białe ściany, szafki, ramy okienne. Wszystko było niewinne w tym pomieszczeniu poza nią. Pomagała już niejednej zgwałconej dziewczynie, ale dopiero teraz wiedziała co tak naprawdę czuły. Nie jadła, nie płakała, nie spała. Nie była zdolna do jakiejkolwiek czynności przypominającej o tym, że życie wciąż drwa i nie oglądając się na nią gna do przodu. Mijały godziny, a ona nawet nie odczuwała potrzeby pójścia do toalety czy zmiany pozycji. Uleciała z niej cała siła, którą nabierała przez ostatnie lata. Odnosiła wrażenie, że jest małym bezbronnym stworzeniem czekającym na śmierć pośród otaczających go drapieżników. Nie miała pojęcia ile czasu tu jest. Nie zarejestrowała również faktu, że ktoś pojawił się w jej sali.
–   Juleczko, pozwoliłem sobie zatelefonować do Maxa i poinformować go o zaistniałej sytuacji.
Zero reakcji.
–   Będziesz potrzebować prawnika.
Ani drgnęła.
–   Babcia się pewnie martwi o Ciebie. Jest już pierwsza w nocy.
Jedyny ruch jaki można było zaobserwować u niej to podnoszenie i opadanie klatki piersiowej. Dobrze, że oddychanie należy do podstawowych funkcji organizmu i nie ma się na nią wpływu. Przynajmniej wiadomo było, że żyje.


* * *


Zegar wiszący nad kominkiem wskazywał 1.30. Antonina siedziała w fotelu na przeciw paleniska i próbowała zebrać myśli. Wnuczka miała wrócić po godzinie. Nigdy nie zdarzało się jej aby nie dotrzymała słowa. Policja nie chciała przyjąć zgłoszenia zasłaniając się zbyt małym upływem czasu.

"Ja nie wytrzymam do jutra wieczora" pomyślała i w tej samej chwili rozbrzmiał dzwonek telefonu stacjonarnego. Cieszyła się, że pomimo starczego wieku, nie miała problemów ze stawami i wszystkim tym czym martwili się ludzie w jej wieku. Szybko wstała  i odebrała telefon.
–  Halo.
–   Witam, pani Antosiu. Tutaj Robert Brzeziński. Cieszę się, że pani jeszcze nie śpi. Julia znalazła się w szpitalu. Co prawda, godziny odwiedzin się skończyły, ale za chwilkę przyjadę do pani, pewnie potrzebny będzie jakiś lek na uspokojenie....
Cisza w słuchawce.
–   Pani Antonino?
Łomot, hałas i huk.

_________________________________________________________


Chciałam tylko podziękować @vinecakestagram za przywrócenie weny i niezłomną wiarę we mnie.<3 <3
I dla mojej kochanej siostry @okayyyharry. Ona wie za co.

Mad luv moje kobitki :)

5 komentarzy:

  1. Jezu, ja cię błagam! BŁAGAM! Dodaj kolejny, CO Z BABCIĄ?! JAKIM CUDEM ZGWAŁCILI JĄ!
    Jakimś cudem chce żeby była z Maxem. Wiem, jestem okrutna, bo on już ma narzeczoną w ciąży, ale no... no! hahah
    I będę cię wspierać za każdym razem, bo zasługujesz na to. ♥

    Lots of Love xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże.. Sie delikatnie załamałam..
    Babcia, gwałt, prawnik i to wszystko.. Jak to się mogło wydarzyć. Teraz to nie wiem jak wyczekam na nowy rozdział..
    Weny kochana ciociu c:

    OdpowiedzUsuń
  3. AGDSDFHSDLFSDJKLAJSKDJAKL BOŻE TY ZBYT WIELE CZASU ZE MNĄ SPĘDZASZ, ZBYT WIELE OKRUCIEŃSTWA W TOBIE SIEDZI!
    A tak poważnie, to cieszę się, że wszystko idzie zgodnie z planem i NIE BĘDĘ SIĘ CZEPIAĆ, wiesz dlaczego :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ho, ho, ho. To się porobiło.
    Jestem ciekawa, co stało się z babcią Antonią. Ostatnie zdanie mnie zaniepokoiło.
    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś Ty narobiła, kobieto ;O nie wiedziałam, że aż tak się rozkręcisz, haha no proszę :)
    Julia i Kuba - świetny paring, no ale ja czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń